piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 57

- Chciałabym zgłosić zaginięcie – Karen siedziała na nowojorskim komisariacie już od pół godziny poniewierana pomiędzy jednym dyżurnym, a drugim. Nikt nie chciał udzielić jej konkretnych informacji. Nikt nie chciał przyjąć jej zgłoszenia.
- Ale czy pan nie rozumie, że zaginął człowiek?! – podniosła głos
- Proszę się uspokoić, bo będę zmuszony panią stąd wyrzucić. Powtarzam jeszcze raz:  nie ma potrzeby zgłaszać zaginięcia, skoro pani partner jest dorosły. Mógł wyjechać na wakacje, albo na…
- Chyba sam pan nie wierzy we własne słowa
- Powiedziałem tylko to, co uważam i co jest słuszne. Proszę wrócić do nas za tydzień, albo dwa. Jeśli do tego czasu nie otrzyma pani żadnej wiadomości od pana Granda, wtedy możemy EWENTUALNIE  sporządzić krótką notatkę policyjną – nie pasowało jej to. Mężczyzna wyraźnie kręcił. Swojego czasu czytała na temat ucieczek i zaginięć, kiedy bała się, że opieka społeczna ‘odpowiednio’ się nią zajmie po śmierci matki. Nic nie było zgodne z tym, co przed chwilą usłyszała.

- Paulaaaaa? – Slash potarł chłodnym nosem jej szyję – Co byś powiedziała na to, gdybyśmy tak zamieszkali razem? – zapytał nie patrząc jej w oczy
- Głupku, przecież my mieszkamy razem – zachichotała, opierając się o jego klatkę piersiową.
- No tak, ale ja myślałem bardziej o jakimś mieszkanku. Wiesz… tylko ty i ja. Byłoby fajnie
- Mówisz serio? Chciałbyś? – puściła mu zalotny uśmieszek
- Nop a czemu nie. Mam już szczerze dość porannych fochów Axla, dziwnych organizowanych na siłę imprez i kłótni. Chce w końcu mieszkać u siebie i mieć pewność, że jeśli rano kupię sobie kilka bułek na śniadanie, to wieczorem znajdę resztę, a nie tylko okruszki.

Agata ocknęła się widząc na zegarze, że dochodzi godzina 6 rano. Axl spał słodko skulony obok jej nóg. Uważając na to, by nie obudzić wokalisty, wstała i przykryła go kocem, widząc na jego odkrytych ramionach gęsią skórkę. Uśmiechnęła się. Przez sen przypominał bardziej małego chłopca, niż groźnego, charyzmatycznego front mana. Zaskakiwał ją na każdym kroku. Wymknęła się cicho z pokoju. Wychodząc z domu spotkała, siedzącego na schodach z paczką papierosów, McKagana
- To koniec, prawda? – odezwał się cicho
- Tak – rzuciła oschle
- Dobrze robisz, Aga. Lepiej dla ciebie, żebyś mnie zostawiła. Najwięcej na tym zyskasz – nie spodziewała się po nim takich słów.
- To pięść Axla tak na ciebie podziałała?
- Powiedzmy – zaciągnął się papierosem, wypuszczając po chwili z ust chmurę dymu – Po prostu coś zrozumiałem. Niszczę życie każdej kobiecie z którą jestem - Nawet gdyby chciała zaprzeczyć, chłopa miał rację i nie było sensu go okłamywać
- Zmień się Duff, jeśli chcesz mieć z kim przesiadywać na werandzie w wieku 70 lat o ile do tego czasu wóda, papierosy i dragi cię nie wykończą - zakończyła ich krótką rozmowę pozostawiając za sobą słodki zapach jej owocowych perfum.

Od zniknięcia Kevina minęły trzy tygodnie. Karen denerwowała się stojąc przed salą sądową. Rozwód i zaginięcie jej przyjaciela doprowadziły do tego, że schudła dobre 7 kg. Czarna sukienka, którą kupiła sobie dwa miesiące temu, była teraz znacznie za duża. Przysiadła na ławce, czekając na przybycie Duffa, jego adwokata i sędziego.
- Cześć – wysoki blondyn wyrósł przed nią. Nie wyglądał tak źle, jak mogłaby się tego spodziewać, jednak jego twarz i włosy dokładnie ukazywały to, że dużo pije.  Spięła się nieznacznie, ale w końcu doszła do wniosku, że chłopak nie może zrobić niczego na korytarzu sądu, więc odpowiedziała, krótkim: ”Hej”.
- Ładnie wyglądasz – odezwał się, siadając na drugim końcu ławki.
- Dziękuję – matko, jakie to było sztuczne. Z lekkim westchnięciem wstała, chcąc się przejść, ale złapał ją delikatnie za dłoń.
- Przepraszam za to co za chwilę powiem – odparł patrząc prosto w jej oczy.

- Czemu ty mi to robisz?! – wrzasnęła, kiedy rozprawa skończyła się, a sędzia wyznaczył termin kolejnej. Duff nie zgodził się na rozwód.
- Przepraszam
- Mam w dupie twoje przeprosiny! Wyobraź sobie, że zewsząd sypią się na mnie inne problemy! – krzyczała – Wiesz… – zmieniła ton na nie co delikatniejszy – …Miałam złudną nadzieję, że chociaż ty nie będziesz sprawiał mi  nowych, ale jak widać, myliłam się – mówiąc to patrzyła mu prosto w oczy, widząc … skruchę i wyrzuty sumienia? Ten człowiek w ogóle posiada coś takiego, jak sumienie? Mały głosik podpowiadający temu dupkowi, co jest złe, a co dobre? Najwyraźniej jego sumienie jest pijane 24h na dobę. Obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem i skierowała się do wyjścia. Nie było sensu wyjeżdżać z LA, skoro za tydzień miała się odbyć ponowna rozprawa.

Przyszli państwo Isbell stali pośrodku niewielkiej sali USC w LA. Dziewczyna z zaawansowanej ciąży, czuła się jak wieloryb nie mogąc ukryć wielkiego według niej brzucha pod cienkim materiałem przewiewnej sukienki. Pan młody ubrany tradycyjnie, po Gunsowemu w kowbojki, skórzane spodnie, luźną białą koszulę i kapelusz uśmiechał się do lekko zakłopotanej panny młodej. Mięli do wyboru zaprosić wszystkich i urządzić wielką imprezę, albo nie zapraszać nikogo i wziąć tylko Axl’a z Karen na świadków. Wybrali tę drugą opcję
- Ja Rosemary Constance Dunpol ślubuję tobie Jeffey’u miłość, wierność i uczciwość małżeńską (…) – miała łzy w oczach. Tak długo, jak traktowała tę ceremonię za zbędną, tak długo będzie żałować swojej głupoty. Właśnie teraz, stojąc w tym miejscu zrozumiała, że mogłaby poświęcić za niego życie. Nawet teraz. Dokładnie w tym momencie. W tym samym momencie Izzy myślał w podobny sposób, niż jego ukochana.
 - Ja Jeffrey Dean Isbell ślubuję tobie Rosemary miłość, wierność i uczciwość małżeńską (…) – uśmiechał się widząc spływające po jej policzkach łzy.
- Może pan pocałować pannę młodą – usłyszał w końcu i wpił się słodko w jej wargi. Axl spojrzał zakłopotany na Karen, a ta tylko wzruszyła ramionami, lekko się uśmiechając. Po wszystkim całą czwórka, a właściwie piątka, jeśli liczyć by tego małego człowieczka, który za niespełna miesiąc pojawi się na tym świecie, wybrała się na obiad do restauracji, a następnie rozeszła się do domów. Karen postanowiła, że przeprowadzi się do hotelu, dla wygody nowożeńców. Mimo sprzeciwu swojej siostry zabrała szybko walizkę i pojechała do centrum, by zakwaterować się we wcześniej wynajętym pokoju.

- Jeff – jęknęła, kiedy chłopak przybliżył się do niej w sypialni i zaczął muskać ustami jej rozgrzaną na szyi skórę – Może jednak przełożymy naszą noc poślubną? – zawahała się.
- Dlaczego? – nadal nie tracił chęci i szeptał jej miłe słówka na ucho.
- Zobacz, jak ja wyglądam. Jaką masz przyjemność z tego, że kochasz się z wielorybem? – westchnęła zrezygnowana i pociągnęła ramiączko sukienki na jego właściwe miejsce.
- Pomyślmy… bo ten wieloryb podnieca mnie bardziej, niż stado nastoletnich, napalonych i rozebranych lasek? Rose… - obrócił ją do siebie przodem – Od kilku  godzin jesteś moją piękną żoną i nawet jeśli będziesz miała 60 lat, zmarszczki na twarzy, rozstępy i inne takie, to nie przestanę cię pożądać, nie przestanę cię kochać. Zrozum to w końcu i nie przejmuj się wszystkim na zapas – cmoknął ją w usta. Dziewczyna przedłużyła pocałunek, a młoda para wylądowała na łóżku.
- Kocham cię. Nadal nie mogę uwierzyć w szczęście, jakie mi się trafiło. Nigdy cię nie puszczę. Przysięga małżeńska działa w dwie strony. Ty również należysz do mnie. Jesteś moim mężem. Pamiętaj o tym – uśmiechnęła się słodko i zajęła się zdejmowaniem jego koszuli.

7 dni minęło błyskawicznie szybko. Zanim zdążyła się obejrzeć, znów stała na sądowym korytarzu, tym razem w czarnych spodniach, szpilkach i granatowej marynarce.
- Sprawa numer 23564 pani Karen McKagan z domu Dunlop przeciwko panu Michaelowi McKagan o rozwód – na korytarzu rozbrzmiał typowy dla tutejszego miejsca komunikat

  Znowu wszystko się zjebało. Powinien być teraz na rozprawie rozwodowej, ale nie był w stanie się tam pojawić. Coś, jakaś cholerna głupia więź, nie pozwała mu na to. Najchętniej odłożył by to na bliżej nieokreślony termin. Nie chciał jej krzywdzić. Nie po raz kolejny. Wziął zimny prysznic i wypił do połowy pełną butelkę wódki. Od razu zakołatało mu się w głowie.  Spojrzał w kierunku śnieżnobiałej wanny i zatoczył się w jej kierunku, otwierając kran i zatykając kratkę leżącym na krawędzi korkiem. Po chwili zaczął się rozbierać. Zdjął koszulkę i… stwierdził, że to i tak nie ma sensu. Wszedł do lodowatej wody, krzywiąc się. Ułożył się wygodnie, po czym zsunął się na samo dno, zanurzając głowę w przejrzystej cieczy i czekając, aż zabraknie mu oddechu.
- Cholera jasna, czemu on mi to robi?! – rzuciła w powietrze, wychodząc zdenerwowana z Sali sądowej.
- Proszę się uspokoić. Właśnie o to mężowi chodzi. Chce panią sprowokować
- No i mu się to niechybnie udało! – podniosła głowę, wychodząc z mniejszego korytarza w ten główny, aż w końcu wydostała się z budynku i wsiadła do samochodu kierując się do mieszkania Duffa. Adres znała od Rosemary, która załatwiła jej także klucze od byłej McKagana – Agaty. Karen chciała kilka dni temu zabrać kilka swoich rzeczy, ale w końcu zniechęciła ją myśl konfrontacji z teoretycznie byłym mężem. Stanęła przed drzwiami mieszkania na 4 piętrze apartamentowca. Oczywiście najpierw zapukała kilkakrotnie, ale nikt jej nie odpowiedział, mimo, że słyszała głośny telewizor. W końcu włożyła klucze do zamka i weszła do środka. Panował tu bałagan, ale nie tak tragiczny, jak ostatnio w willi Axla i Slasha. Tworzyły go głównie butelki i ubrania chłopaka. Weszła głębiej i rozejrzała się dookoła. Nigdzie go nie widziała, ale ciepły czajnik i niedopita kawa świadczyła o tym, że musi gdzieś tu być.  Zajrzała do sypialni, ale zastała tu tylko rozgrzebane łóżko. Ostatnie pomieszczenie; łazienka. Może nie powinna tam wchodzić? Ostatecznie jednak uchyliła drzwi szerzej i krzyknęła głośno:
- Jasna Cholera! – podbiegła do wanny, szarpiąc go mocno za ramiona. Był cholernie ciężki, a mokre ubrania sprawiały, że podniesienie chłopaka było niemożliwe. Wyciągnęła go na powierzchnię, opierając jego ciało o krótszy bok wanny i wypuszczając wodę. Zaczęła klepać go po plecach, przytrzymując za lodowaty tors – Kurwa, ocknij się! – uderzyła mocniej i znów. W końcu wypluł nagromadzoną w płucach wodę, nabierając głęboko powietrza. Nie myślała o tym, co robi, tylko przytuliła mocno do siebie jego głowę, mocząc sobie cały przód spodni i marynarki.
- Co ty chciałeś zrobić!? – wrzasnęła przez łzy. Cały się trząsł – Musisz stąd wyjść i zdjąć te mokre ciuchy – pociągnęła nosem i pomogła mu wstać.
- Po co to zrobiłaś? Czemu mnie uratowałaś? – pytał nieprzytomnie, nadal tkwiąc w swoim świecie.
- Jak to, po co, kurwa?! Jesteś dla mnie ważny. Może nie żywię do ciebie zbyt pozytywnych  uczuć, ale ciągle… - przerwała, ponaglając go do wyjścia z łazienki. Nie mogła patrzeć na tę cholerną wannę i myśleć o tym, że gdyby spóźniła się chociaż o dwie minuty. Mogła przecież stać na światłach, albo napić się kawy, na którą tak strasznie miała ochotę. Kazała mu się rozebrać. W tym momencie, ani Duffowi, ani Karen na myśl nie przychodziły żadne skojarzenia. Po prostu basista musiał pozbyć się mokrych lodowatych ubrań. Dziewczyna usadziła go na łóżku i przykryła mocno lekko zabrudzoną kołdrą. W pewnym momencie, gdy oboje milczeli już od jakiegoś czasu, chłopak po prostu się rozpłakał, dając upust tym wszystkim złym, negatywnym i źle działającym na jego umysł emocjom. Karen przyglądała się chwilę jego reakcji, po czym zawahała się lekko, ale przytuliła chłopaka lekko go kołysząc. Minęła jej cała złość i flustracja spowodowana nie tylko tym, że Duff nie pojawił się na rozprawie, ale także jego wcześniejszymi zachowaniami. Każdy ma prawo do błędów, najważniejsze jest to by żałować i więcej ich nie popełniać. 

12 komentarzy:

  1. No i przeczytane xD Już na wstępie muszę Ci podziękować za tą słodką dawkę Slasha i Pauli *_* Niby nie było ich za dużo, ale zawsze jakoś tak cieplej robi się na sercu, kiedy czytam takie fragmenty. Duff cholernie mnie zaskoczył! Nie spodziewałam się po nim ani płaczu, ani wyrzutów sumienia. Myślałam, że da Karen szybki rozwód i po sprawie, a tu proszę...takie zaskoczenie o.o Izzy jest w końcu mężem, czekam na poród no i mam nadzieję, że całej reszcie też się jakoś ułoży.

    P.S. Co się stało ze Stevenem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stevenek będzie w następnym rozdziale, bo dzisiaj nie zdążyłam opisać wszystkiego :)
      Co do Duffa... zaczynam jego mozolną, ciężką, oporną i prawie niemożliwą przemianę :P

      Usuń
  2. Boskie..... cieszę się że Rose i Izzy się pobrali... niemogę się doczekać jak urodzi im się dziecko... Duff z reguły mnie wkurzał ,ale teraz zrobiło mi się go lekko żal ... Karen zachowała się bardzo dobrze... czekam na nn....

    OdpowiedzUsuń
  3. Moglabyś dodawać rozdziały częściej *???

    OdpowiedzUsuń
  4. nowy rozdział na used-uphas-beens.blogspot.com!
    Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Booskie <3 Naprawdę świetny, genialny, idealny! Może Duff się wreszcie po tym wszystkim ogarnie i pogodzi z Karen... Nawet wydaje mi się, że on ją kocha... Co do Kevina, to ja tak jakoś go nie lubiłam za bardzo, chociaż był dobry... Jesteś boska Ninde, uwielbiam Cię!

    OdpowiedzUsuń
  6. http://my-hell-and-heaven.blogspot.com/
    hejka, jeśli jeszcze pamiętasz tego bloga, to chciałam ci powiedzieć, że wróciłam do tego opowiadania z całkiem nowym pomysłem na jego formę. także miłego czytania ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki Ci za to, że masz w planach przemianę Duffa bo prawdę mówiąc już mnie wkurzało, że wszyscy na niego naskakują. Zasłużył sobie, ale zawsze jest jakieś drugie dno i cieszę się, że dasz temu wyraz pokazując, że nawet on potrafi się zmienić. Swoją drogą Duff i Karen- to by było ekstremalne, ale czemu nie- ona wydoroślało- mógłby się zakochać nie w nastolatce ale pewnej siebie kobiecie...

    OdpowiedzUsuń
  8. kochaaaam <33333
    *.*
    zapraszam do mnie :youcouldbeminebitch.blogspot.com
    opowiadanie o Gn'R <3

    OdpowiedzUsuń
  9. No i się popłakałam... Piękne zakończenie :> a Axl i Agata? Romans kwitnie ;D podoba mi się, że w przeciwieństwie do innych autorów opisałaś jak zespół się rozpada. U innych widzę tylko wesołą piątkę a tu... Wiecie o co chodzi. Czekam na następne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Łał.
    Ta scena samobójcza Duffa była po prostu... Mistrzowska. Kurde, aż miałam ciarki. Jednak wyobraziłam sobie takiego ogromnego McKagana w małej wannie, to zaczęłam się śmiać. Mózgu, staph...
    Rosie i Izzy są tak słodcy, że normalnie obłęd. Kocham ich.
    Za to baaaardzo mi się nie podoba sprawa na froncie Kevin-Karen. PISZ, JUŻ NASTĘPNY, BO UMIERAM ;_;
    http://dont-cry-in-november-rain.blogspot.com
    Zapraszam na nowy rozdział i BŁAGAM, PO STOKROĆ BŁAGAM O KOMENTARZ, bo mnie szlag trafi w tym smutnym jak dupa mieście.
    Keep on rockin;

    OdpowiedzUsuń
  11. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń