- Duff – szeptała mu do ucha – Nie wiem, co się stało…
dlaczego chciałeś To zrobić, ale pamiętaj o tym, że zawsze możesz poprosić mnie
o pomoc, lub wsparcie. Bez względu na to, czy będziemy przyjaciółmi, czy
największymi wrogami, zawsze ci pomogę – trzymała chłopaka, prawie jeszcze raz
tak dużego, jak ona. Zamiast dorosłego mężczyzny, czuła się jakby, kołysała
dziecko.
- To ja powinienem to powiedzieć – jęknął – Tak bardzo cię
skrzywdziłem… To ja powinienem teraz starać się odwdzięczyć, a nie dodawać ci
problemów
- No właśnie, Duffy
– ostatnie szepnęła niemalże niedosłyszalnie – Dlatego nigdy więcej nie
urządzaj sobie takich kąpieli, dobra? – uniosła jego mokrą głowę. Przydługawe,
zaniedbane włosy przykleiły się do czoła chłopaka – Obiecujesz?! – powiedziała
bardziej stanowczo. Spuścił wzrok, ale mruknął cicho coś w sylu: „Obiecuję” –
Połóż się, zrobię ci coś ciepłego do picia.
- Nie wiem, czy cokolwiek tu znajdziesz – zawstydził się
jeszcze bardziej
- W takim razie coś zamówimy – nadal markotny chłopak, leżał
teraz tępo patrząc w biały sufit – Duff, mi też nieco się pokomplikowało. Mój
chłopak… - westchnęła. Pierwszy raz nazwała tak Kevina w obecności basisty – Zaginął. Nie daje znaku życie. Nie
wiem, gdzie jest, czy ktoś go porwał, a może wyjechał z własnej woli… Nie mam
pojęcia. Przepraszam, że ci o tym mówię, ale mam dość udawania, że wszystko po
mnie spływa. Jestem silna, ale bez przesady… - wyznała to, co leżało jej na sercu.
- Jestem pewien, że się odnajdzie – wysilił się, by to
zdanie zabrzmiało nieco bardziej prawdziwie
- Dzięki – odpowiedziała cicho i sięgnęła po telefon,
zamawiając dużą pizzę oraz dwie kawy
espresso. Chłopak naprawdę nie miał w domu niczego do jedzenia oprócz alkoholu.
Po jedzeniu włączyła telewizor, rozmawiając z Duffem na neutrale tematy,
jak wakacje, czy pogoda. W końcu dostrzegła, że zasnął. Nie chciała iść w jego
ślady, ale materac, na którym leżała był zdecydowanie za wygodny.
- Tak bardzo żałuję, że cię skrzywdziłem. Gdybym porządnie
się zastanowił nad tym, co czuję, bylibyśmy teraz szczęśliwi, nie popełniłbym
tylu głupich błędów. Eh Karen… Czasami tęsknię za tobą. Nie tylko, jako za
kobietą, ale po prostu za przyjacielem, który dobrze mnie zna… Szkoda, że nie
mogę powiedzieć ci tego prosto w twarz – westchnął.. Gdyby tylko wiedział, że
dziewczyna obudziła się parę minut temu i nie chcąc wyplątywać swoich chudych
nóg z pomiędzy długich i ciężkich łydek chłopaka, leżała tak z zamkniętymi
oczami i słuchała tego, co mruczał cicho pod nosem, głaszcząc jej przedramię wskazującym
palcem, najdelikatniej, jak się dało. Czuła na sobie jego wzrok. Za wszelką
cenę starała się nie pokazać tego, że już nie śpi. Dlaczego nie mógł odezwać
się do niej w ten sposób wprost? Zrobił jej dużo złego, ale wystarczyło
pogadać, wyjaśnić… Minął jednak rok i dużo od tego czasu się pozmieniało.
- Jeff, jak myślisz, jacy będziemy za dziesięć lat? –
Rosemary leżała w ich wielkim łóżku. Stradlin bawił się jej długimi
rozjaśnionymi niedawno włosami. Przez ciążę urosły przynajmniej dwadzieścia cm
i teraz sięgały Rose do pasa.
- Szczęśliwi? To chyba najważniejsze – odpowiedział po
chwili namysłu.
- Zobacz – podciągnęła się na łokciach – Od kiedy się
spotkaliśmy minęły 4 lata. Tyle się wydarzyło. Zdążyłam cię znienawidzić i
zakochać się na nowo dwa razy mocniej. Mamy dom, jesteśmy małżeństwem, niedługo
urodzi się nasze dziecko… - podsumowała.
- Czemu naszło cię na takie przemyślenia? Powinienem się
bać?
- Nie – odpowiedziała
z uśmiechem – Po prostu życie lubi nas zaskakiwać – cmoknęła go w
policzek. Oboje usłyszeli telefon. Kulka zawyła głośno. Nie cierpiała tego
dźwięku.
- Leż, zaraz wrócę – Stradlin zwlekł się leniwie z łóżka i
wyszedł na korytarz, potykając się o zabawkę ich psa. Przeklął cicho pod nosem
i odebrał
- Słucham? – rozmasowywał mały palec od lewej stopy.
- Izzy? W zasadzie dobrze, że to ty odebrałeś – po drugiej
stronie słuchawki stała Karen. Komuś musiała powiedzieć, żeby miał McKagana na
oku.
- Cześć co u ciebie? Ach tak, pewnie przyjechałaś na
rozprawę. Już po wszystkim?
- No właśnie nie do końca. Proszę was wszystkich: Gunsów,
Rossie, żebyście od czasu do czas zerknęli na Duffa. Nie wiem, zajrzeli do
niego na piwo, czy coś w tym stylu. Jest teraz w kiepskim nastroju i raczej nie
będzie przychodzić na próby.
- Woooow… czekaj. Jeszcze raz i jaśniej. Sąd dał wam rozwód
i dlatego on jest taki załamany?
- Nie. Rozprawa się nie odbyła. Duff na nią nie przyjechał,
dlatego użyłam kluczy, które wyciągnęłam kiedyś tam od Rossie i weszłam do jego
mieszkania – przerwała na chwilę – Kurwa, Izzy on chciał się zabić, rozumiesz?
Leżał w tej cholernej wannie i nie oddychał. Gdybym tylko stała na światłach, albo go olała – pociągnęła
nosem.
- Jest w szpitalu, czy jak? – Stradlin nie ogarniał
sytuacji.
- Nie, jest już ok., ale proszę was wszystkich… Ja
nie mogę zostać w LA, dlatego wy musicie o niego zadbać. Obiecasz mi to?
- Jasne… Karen, wiesz dlaczego chciał to zrobić?
- Nie i nie wyciągajcie tego od niego na siłę. Muszę lecieć,
bo ucieknie mi samolot powrotny. Pozdrów Rosemary, ale jeśli możesz nie mów jej
wszystkiego. Wiesz, w każdym momencie może to zadziałać na jej niekorzyść.
Chyba nie chcesz zostać tatuśkiem trzy tygodnie przed terminem.
- Nawet tak nie mów… Pozdrowię, ją… I postaram się nie mówić
za dużo. Pa
- Hej – Axl oparł się nonszalancko o framugę drzwi z szerokim uśmiechem.
- Skąd znasz mój adres? – o dziwo nie zabrzmiało to
oskarżycielsko. Ot pytanie z czystej ciekawości
- Masz wspaniałą przyjaciółkę, która oczywiście dla twojego
dobra, zdradziła mi lokalizację miejsca, w którym sobie beztrosko pomieszkujesz
- Nie, żebym miała o to do niej jakieś pretensje – poprawiła
zwięźle upięte włosy.
- Dasz się gdzieś wyciągnąć?
- Nie licz na to, że po 8 godzinach biegania po galeriach sztuki w pracy będę
miała ochotę szaleć w klubie, ale możesz próbować - skrzyżowała ręce na piersi.
- Hm… Może zacznijmy od tego, że wpuścisz mnie do środka –
posłała mu słodki uśmiech i przepuściła w drzwiach. Rozłożył się wygodnie na
kanapie
- Nie jesteś u siebie, więc staraj się zachować jakieś
pozory dobrego wychowania – zażartowała. Oczywiście, że był dobrze ułożony, a
takie zachowanie tylko bardziej jej się w nim podobało.
- W takim razie przeprowadź się do mnie i wtedy oboje
będziemy mogli czuć się swobodnie – puścił jej oczko.
- Jasne, jasne. Będę mieszkała w domu, gdzie Duff
przesiaduje po kilka godzin dziennie… Chyba podziękuję za taką propozycję
- To ty nic nie wiesz? – patrzył jej w oczy, jakby chciał
zmierzyć, ile jest w stanie znieść tego, co ma jej do powiedzenia – Mckagan
chciał się zabić – zerkał na dziewczynę, której szeroki uśmiech i rozbłyszczone
oczy zaczęły gasnąć. Informacja niesamowicie ją zaskoczyła. – Nic mu się nie stało. W ostatniej chwili
znalazła go Karen – dokończył, a Agacie spadł milowy kamień z serca. Zapadła
chwila ciszy, którą przerwała ruda
- Wiesz może dlaczego…
- Nie – nie dał jej dokończyć, domyślając się, co ma na
myśli – Nikomu nie powiedział, czemu chciał popełnić samobójstwo. Nawet z nim
nie rozmawiałem szczerze mówiąc. Zadzwoniła do mnie Karen i powiedziała, żebyśmy wszyscy dali mu teraz
chwilę spokoju.
- Nie wiem, co mam o tym myśleć. Może
to moja wina? W końcu go zostawiłam…
- To nie ten typ faceta. Duff nie załamie się dlatego, że
zostawiła go dziewczyna. Obawiam się, że wiem, w czym jest problem – zamilkł na
moment, skupiając na sobie jej uwagę – W Karen.
- Usiłuje mi pan inteligentnie powiedzieć, że jednak coś
wiadomo na temat zaginięcia mojego partnera? (…) Aha, czyli zważywszy na to, że
nie wiązały nas bliższe relacje, nie mogę być informowana o wynikach śledztwa?
Dobrze, w takim razie przyjedzie do państwa jego brat (…) Już nie dzisiaj?
Jutro również nie może nas pan przyjąć? (…) W czwartek? Dobrze, pojawimy się na
komisariacie w czwartek – Karen zdawała
sobie sprawę z tego, że w czwartek czeka ją kolejna rozprawa. Jutro rano
powinna wsiadać do samolotu. Nie mogła jednak pozwolić sobie ta to, by
zmarnować szansę na jakiekolwiek wieści o Kevinie kiedy policja nareszcie dała
jej ku temu szansę. Nic się nie stanie, jeśli tym razem rozprawa zostanie
przełożona z jej powodu.
Chodziła wzdłuż wyłożonego boazerią korytarza, czekając na
brata jej chłopaka. Twarde podeszwy trampek stukały o dębowe panele z każdym
kolejnym krokiem dziewczyny. Nagle ciszę przerwały otwierające się z hukiem
drzwi. Wysoki mężczyzna, tak niesamowicie podobny do swojego brata, wszedł do
domu, rzucając na stolik klucze, które ześlizgnęły się z blatu i głośno upadły
na podłogę
- Czego się dowiedziałeś? – naskoczyła na niego od
razu, nie dając mu nabrać oddechu.
Widziała łzy w oczach młodego chłopaka, co dało jej do myślenia, że nie ma dla
niej dobrych wiadomości.
- Nie żyje, rozumiesz… Starają się wcisnąć mi, że mój brat
umarł – złapał się za głowę – Przecież to niemożliwe, prawda? Kevin nie dałby
się tak łatwo podejść… - Karen nie słuchała już, co chłopak ma jej do
powiedzenia. Kevin nie żyje? Usiadła na schodach prowadzących na górę i ukryła
twarz w dłoniach – Wierzysz w to? – oburzyła się młodsza kopia jej chłopaka –
Nie możesz im wierzyć! – warknął, łapiąc ją mocno za ramiona – Przecież wiesz,
że nie pozwoliłby tak łatwo wyprowadzić siebie z domu i wciągnąć do samochodu.
Jest żołnierzem do cholery!
- Jared to jest policja, a nie dziesięcioletni chłopcy
bawiący się w detektywów. Muszą wiedzieć, co mówią, jeśli przekazują tak
tragiczne informacje. Na pewno mają jakieś dowody…
- Tak kupkę spalonych prochów?! – krzyczał
- Co? – zawiesiła się na wdechu, nie będąc w stanie zrobić
czegokolwiek innego.
- Podobno znaleźli
jakieś zwęglone ciało przy granicy ze stanem Arizona. Sprawdzili DNA i wszystko
się zgadza… - nareszcie zamilkł.
- To niemożliwe – szepnęła. Wstała ze stopni i skierowała
się do jej i Kevina pokoju. Stanęła, opierając się o solidną komodę i spojrzała na swoje odbicie w dużym lustrze. Wściekła zepchnęła wszystko z blatu i zaczęła
po kolei wyrzucać wszystkie rzeczy z szuflad: gazety, dokumenty, papiery,
ulotki, ubrania i zdjęcia. Przez przypadek w ręce wpadł jej czarny album jej
faceta ze zdjęciami z wojska. Dziwne, pomyślała. Doskonale wiedziała, jak
wygląda umundurowanie amerykańskich żołnierzy. Strój, w jakim pozował do zdjęć Kevin, nie wyglądał na
odpowiedni dla przeciętnego amerykańskiego żołnierza.
- Ciekawe, czego jeszcze się o tobie dowiem – dopiero po
tych słowach dotarło do niej, co tak naprawdę się stało. Kevin nie żyje… - brzmienie
tych słów w głowie dziewczyny wywołało wybuch płaczu, którego by się po sobie
nigdy w życiu nie spodziewała.
- Duff? Co ty tu... – jęknęła, otwierając drzwi cztery dni po otrzymaniu
tragicznej wiadomości o śmierci Kevina. Nawet nie zainteresowała się, gdzie teraz
może być Jared. Cały ten czas siedziała zamknięta w pokoju.
- Karen? Co ci się stało? - Zapytał widząc w jakim stanie jest dziewczyna.
- Co tu robisz? – zlekceważyła jego pytanie.
- Powiedz mi, o co chodzi? – chwycił ją delikatnie za
nadgarstki. Unikała jego wzroku.
- Znaleźli ciało, które zidentyfikowano, jako ciało Kevina –
po jej policzku spłynęła wolno pojedyncza łza. Nie miała już siły na nie
wiadomo jaki szloch.
- Tak mi przykro… -
spojrzał na nią współczująco.
- Powiedz mi Duff, czemu ja mam zawsze takiego cholernego
pecha? – zaczęła – Najpierw mama, potem ty, głupia wpadka, cholerne studium,
szkoła życia w Afganistanie... wszystko zaczęło się układać. Było tak dobrze i
znowu się zjebało – kucnęła przy ścianie.
- Ale masz także wspaniałą siostrę, super pracę, na mnie też
możesz liczyć. Wiem, że brzmi to absurdalnie, zwłaszcza po ostatniej akcji, ale
tak naprawdę jest.
- Wierzę ci… - pozwoliła mu się lekko przytulić.
Cześć, na wstępie moja droga muszę Cię ochrzanić, że mnie ni informujesz, nie wiem czemu. Ja zawsze czytam nawet jak nie komentuje, a niestety ostatnio miałam zapierdol i czasu nie miałam na nic.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to mi się bardzo podoba. Kevin nie żyje trochę mi go szkoda, ale coś czuję, że stara miłość nie rdzewieje, i mam taką nadzieję, że coś się jeszcze ruszy między Duff'em a Karen w przyszłości. Oby, bo widzę u McKagana postępy. No i Axl i Agata, krótkie, ale mnie jakoś tak urzekło, super. Mam nadzieję, że rozdziałów będzie jeszcze więcej, bo się nie mogę doczekać.
Przepraszam, że termin zawaliłam. Czas poprawek, i wszyscy poprawiają, i ja też...
OdpowiedzUsuńTo wychodzi na to, że Karen kumpluje się z Duffem? Rosie z brzuchem, i zakochany Axl?
Pozmieniało się XD So, jakby nie patrzeć, jest zajebiście.
Polubiłam Kevina, fajny był.
Kurde, Kevin nie żyje, ehhh wielka szkoda :///
OdpowiedzUsuńKurde mam małą nadzieję, że Karen i Duff się na nowo zejdą a że Agata i Axl będą razem- tak ja i te moje fantazje, musisz mi to wybaczyć.
Kurde nawet nie wiesz jak się ucieszyłam gdy zobaczyłam że dodałaś coś nowego, no cóż. Genialny rozdział i czekam na następny. Jeju jak ja kocham twoje opowiadanie :3
Pozdrawiam ;*
Zanim zacznę, to chciałam przeprosić, że znów nie komentowałam, ale na swoją obronę powiem, że nie było mnie w domu, w ogóle nie miałam internetu, a to równa się z zaległościami.
OdpowiedzUsuńHm, wciąż zaskakujesz. Wciąż piszesz to samo opowiadanie, a nie miałam jeszcze sytuacji, w której nie byłabym w stanie przeczytać rozdziału, bo nudny. Kevin nie żyje...w sumie to szkoda mi go nawet. Lubiłam go.
Karen i Duff...no, tutaj się zaczyna coś dziać. Mimo, że on ją potraktował jak potraktował, to ona się nim teraz zajmuje i nawet zadzwoniła do siostry i Izzy'ego, by poinformować ich o tym, że mogliby czasem do basisty zajrzeć, no...
A, i powiem Ci, że kiedy czytam o małżeństwie Rose i Stradlina to mi się jakoś ciepło robi. Tacy są jakby oderwani od rzeczywistości, Izzy tutaj w ogóle nie kojarzy mi się z gitarzystą Gunsów. Tylko z opiekuńczym i kochającym mężem, ale nie takim uciążliwym, że tak powiem. W każdym bądź razie...taka przyjemna rodzinka. Podoba mi się :D
No i ode mnie tyle, czekam na ciąg dalszy - jak zapewne wiesz, bo zawsze to powtarzam.
Pozdrawiam ;*
____________________________________
I skoro wróciłam, to zapraszam na kolejny rozdział - http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ :)
Łał.
OdpowiedzUsuńGapię się w monitor, i nie wiem, co napisać.
Kevin nie żyje... Nie żyje. Nie żyje. Nie dociera to do mnie. On i Karen byli cudowni. No byli szczęśliwi. A przynajmniej tak mi się zdawało. Kurde. Szkoda mi dziewczyny. Ta to ma dopiero przepieprzone w życiu.
A ta cała scena z Duffem i jego niedoszłym samobójstwem - wielki ukłon Ninde. Było to opisane GENIALNIE.
Aga i Axl. Kurka, to jest dopiero ciekawe. Rose jest spoko gościem. Aga też lajtowa dziewczyna. Ciekawie, ciekawie...
Jejku, Rosie i ten jej wielki brzuch <3 Kiedy ona urodzi? Chciałabym znać reakcję Izzy'ego, kiedy usłyszy, że jego żonie wody odeszły XDDD
A przy okazji zapraszam na rozdział 31, i proszę o komentarz ;)
http://dont-cry-in-november-rain.blogspot.com/
Co ja chciałam... A! Żyję! Nowy RNDTH:
OdpowiedzUsuńhttp://had-to-kill-her.blogspot.com/2013/06/rozdzia-vi.html
Ładnie proszę o potwierdzenie zrycia psychiki. Pozdrawiam, Nikt :P
W końcu się spięłam i rozpoczynam długi etap nadrabiania wszystkich zaległości. Wakacje to jednak straszny czas ;_;
OdpowiedzUsuńTen rozdział już za mną i nie obyło się bez zaskoczeń. Duff znowu przypadł mi do gustu! Zachowuje się zupełnie inaczej i to cholernie mi się w nim podoba. Stradlin i Rossie - już się przyzwyczaiłam do tej ich sielanki, fajnie by było gdyby już tak zostało. Karen i rzekoma śmierć Kevina budzą we mnie wiele pytań, więc na razie nie będę wysuwała żadnych pochopnych wniosków. Mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach dowiem się co tam u Slasha i Pauli, więc zmykam do czytania ;)