wtorek, 6 maja 2014

One shot: "Pretty Little Lie".

  Rzygać mi się chce. To miały być wakacje: czas odpoczynku, pustego łba i nie zawracania dupy, tymczasem siedzę na plaży z dwoma dzikusami, którzy po części posiadają moje DNA i co chwilę przepraszam przypadkowych plażowiczów, którym tych dwóch postanowiło zrobić jakiegoś psikusa, bądź przypadkowo zostali ofiarami zabaw moich synów:

- Cash! Zostaw tego małża! Zobaczysz, że cię ugryzie - postraszył chłopca, nie zważając na to, czy jego groźby są realne. Młody natychmiast rzucił muszlę pod swoje nogi i odbiegł kilka kroków w stronę swojego taty.
- Gdzie jest mama? - London zaczynał się niecierpliwić. Kobieta obiecywała, że odchodzi tylko na chwilkę po to, by kupić całej czwórce lody. Minęła jednak godzina, a ona nadal się nie pojawiła.
- Nie wiem, dajcie mi spokój! - Mulat przewrócił się na plecy, zakrywając twarz książką Agathy Christie.
- Tato, tato pobaw się ze mną! - Cash upodobał sobie zasypywanie nóg Slasha w gorącym piasku.

   Zaraz chyba zwariuję!

- Przepraszam, że tyle mi to zajęło, ale obok budki z lodami było kilka ciekawych kramów z plażowymi akcesoriami. Cash, London, zobaczcie do wam kupiłam! - Perla wyciągnęła ze swojej słomianej torby pudełko z gumowym delfinem.
 - Super! - zawołał młodszy z rodzeństwa i z uśmiechem na twarzy otworzył opakowanie.

   Ktoś będzie musiał to nadmuchać. Podejrzewam, że będę to ja...

-Tato, tato nadmuchaj! - jak na zawołanie Cash podał swojemu ojcu błękitny kawał gumy, który miał być podobny do morskiego ssaka.
- Chrzanię to! - rzucił podirytowany Mulat, wstając ze swojego miejsca i obsypując piaskiem ogromny czerwony koc, na którym siedziała cała jego rodzinka - Ślęczałem z wami pół dnia w tym cholernym upale? Ślęczałem. To teraz dajcie wy mi wszyscy święty spokój!  warknął i zabierając po drodze klapki, telefon oraz przyciemniane okulary odszedł w kierunku nadmorskich budek z jedzeniem.

   Zasłużyłem w końcu na lodowate duże piwo.

   Po odstaniu w kolejce piętnastu minut stwierdził, że chrzani ten kufel niskoprocentowego gówna i wolnym krokiem zmierzał w stronę hotelu. Najpierw odwiedził swój apartament: wziął prysznic, zrobił sobie drinka, przebrał się i włożył do portfela swoją złotą kartę.

   Czas na prawdziwe wakacje!

   Zszedł do hotelowego baru kilka pięter w dół i zamówił dwie pięćdziesiątki. Alkohol zaczął krążyć w jego żyłach, a sam Slash poczuł się jak za dawnych lat: dwadzieścia lat młodszy, piętnaście kilogramów lżejszy i o dziesięć lat stażu małżeńskiego biedniejszy. Dostrzegł też pewien fakt, który mógł skrzętnie wykorzystać i nikt nie musiał się o tym dowiedzieć. Wokół niego siedziało tyle pięknych, młodych kobiet przebranych w zwiewne sukienki, pod którymi ubrane miały wyłącznie skąpe bikini. To go pociągało. W tym momencie znacznie bardziej, niż żona, która zwyczajnie mu się "przejadła". Zamówił dwa drinki i wybrał swoją ofiarę. Blondynka, na pierwszy rzut oka dwadzieścia parę lat. Najwyraźniej jest tu sama. Tak piękna kobieta nie siedziałaby tutaj o tej porze bez grupki znajomych, bądź chłopaka.
- Mogę się przysiąść? - zapytał swoim niskim, lekko chrapliwym głosem.
- Proszę - uśmiechnęła się nieśmiało. Gitarzysta podsunął jej szklankę z zamówioną wishky - Dziękuję, ale
nie piję od obcych - pokręciła przecząco głową, nadal jednak lekko uśmiechając się pod nosem.

   Jasne, jasne zgrywaj niewiniątko. Doskonale wiem, co taki uśmieszek oznacza. Pójdziesz ze mną do łóżka szybciej, niż gdybym czegoś ci tutaj dosypał.

- W takim razie zawołam kelnera i sama sobie coś wybierzesz, może być? - bezgłośnie przytaknęła.

   Punkt dla mnie.

- W czym mogę pomóc? - jak zwykle uczynny lokaj z przyklejonym do twarzy uśmiechem zjawił się przy ich stoliku na wyraźny znak Slasha.
- Ta pani dzisiaj zamawia - oddał prawo wyboru blondynce - Na mój koszt - dodał.
- Poproszę French Shooter'a - decydowała po zerknięciu w kartę. Koleś odszedł, a Slash przysunął się do dziewczyny.
- Jak masz na imię? - zapytał.
- Maggie - pisnęła splatając swoje palce - A ty? - dodała po chwili.
- Slash
- Dziwnie - przyznała.
- Dla mnie normalne. Co cię tu sprowadza... Maggie?
- Wygrałam wycieczkę - przyznała bez wstydu.

   Czyli nie jest tutaj dlatego, że ma kasę, albo bogatego faceta. Robi się ciekawie.

   Kelner przyniósł drinka, a Slash zabrał się za drugiego, który miał być dla dziewczyny.
- Może pójdziemy się przejść? - zaproponował, widząc, że sytuacja się nie rozwija. Chciał wyrwać łatwą pannę, to prawda, ale nie miał ochoty przy tym się męczyć, bądź nudzić. To ma być przyjemność, jak za dawnych lat.
- Jasne - wstała,zabierając z oparcia krzesła swoją torebkę. Miała naprawdę ładne nogi, dopiero teraz to zauważył. Zapłacił za wszystkie dzisiejsze drinki i wyszli z baru. Idąc długim hotelowym korytarzem zamienili jeszcze kilka słów. Dowiedział się, że dziewczyna jest z Irlandii i udało jej się tutaj przyjechać, dzięki głupiemu konkursowemu sms'owi do lokalnego radia. Mało brakowało, a wyłonili by się zza rogu i weszli na hol, gdzie przy recepcji stał nikt inny, jak żona Slasha! Brawo durniu!

   O kurwa. Perla. Myśl idioto, myśl! Nie możecie iść do ciebie, ani wyjść z budynku... do baru przecież się nie cofniecie.

- O cholera chyba zapomniałem karty do pokoju - pacnął się teatralnie w głowę - Co powiesz na to, gdybyśmy poszli do ciebie? Na dworze zrobiło się pewnie chłodno, a ty masz na sobie cienką sukienkę
- Dobrze - przytaknęła i oboje weszli do windy.

   Ja pierdolę, połknęła haczyk - naiwna. A tak mało brakowało!

   Slash dziwił się, że kobiety w dzisiejszych czasach mogę być tak głupie. Maggie zna przecież tylko jego imię i zaprasza go do siebie? Śmieszne.
- Proszę - otworzyła szerzej drzwi wpuszczając mężczyznę - Może wyjdziemy na taras, jest cudowny zachód słońca - zaproponowała, ku uciesze mężczyzny. Takie sytuacje to przecież idealna okazja do pocałunku, który może zainaugurować coś więcej. Blondynka oparła się o barierki wystawiając twarz do słońca. Jedno trzeba było przyznać - jest piękna. Slash zbliżył się do kobiety, muskając ustami jej policzek.    Otworzyła nagle oczy, jednak nie odsunęła się, a przekręciła głowę w jego stronę. Mężczyzna przesunął wargami po jej rozchylonych ustach. Znów żadnego oporu z jej strony. Pogłębił więc pocałunek, a ona objęła jego szyję, gorąco go odwzajemniając.

   A niech cię!

   Z tarasu przenieśli się do pokoju. Nie mogła być aż tak głupia, by nie wiedzieć, jak to się skończy! A może właśnie o taki finał jej chodziło? Może siedziała w barze czekając właśnie na taką okazję? Nikt tego nie może wiedzieć, ale faktycznie pocałunki w zawrotnym tempie zmieniły się w obściskiwanie. Mulat zsunął z niej ramiączka zwiewnej kwiatowej sukienki, która osunęła się na ziemię. Teraz jego zamiary stały się oczywiste. Znów nasuwa się pytanie: Czemu dziewczyna nie protestuje? Chodzi jej o wakacyjną przygodę? Sam nie wiedział, co się dzieje, ale z pewnością nie miał zamiaru słuchać swoich wątpliwości i wyrzutów sumienia. Nie w takim momencie! Miała piękne ciało; muśniętą słońcem jedwabistą skórę. Rozpięła jego koszulę, urywając nawet dwa ostatni guziki.

   Ostro się bawisz? Proszę bardzo. Mówisz i masz...

   Przylgnął ustami do jej szyi robiąc jej kilka malinek. Odetchnęła głęboko, gdy sunął w dół przez jej klatkę piersiową, mostek, obie piersi... chwileczkę, zdążył pozbyć się już jej biustonosza? Wylądowali na łóżku, a on wciąż był w tych ciasnych skórzanych sporniach... w pewnych miejscach nawet ZA ciasnych. Musiał się ich pozbyć i z pewnością nie miał ochoty czekać, aż panna łaskawie je z niego zedrze. Byli już prawie nadzy. Jedyną przeszkodą, by wreszcie To zrobić były jej stringi... ale minęła chwila i już nic nie stało mu na drodze.

   Na dworze promienie słońca nagrzewały skwery, betonowe deptaki i wpadały zapewne do apartamentów znajdujących się po wschodniej stronie budynku. Mulat obudził się dość wcześnie, jak na siebie, bo o szóstej rano. Dotarło do niego co zrobił pod wpływem chwili, irytacji i swoich wewnętrznych demonów, które chował przed światłem dziennym od nastu lat.

   Brawo palancie, jesteś z siebie zadowolony?!

   W pewnym sensie był. Jego ego fikało koziołki wiedząc, że JESZCZE może, że JESZCZE potrafi. Mentalnie natomiast męczył go kac i to wcale nie spowodowany wczorajszymi śladowymi ilościami wypitego alkoholu. Rozejrzał się przez chwilę po pokoju i wstał, przecierając zaspaną twarz. Pewnie wygląda fatalnie. W sumie, to nawet dobrze... bardziej realistycznie. Ubierze się, pójdzie dwa piętra w górę do południowego skrzydła kompleksu wypoczynkowego, po czym jak gdyby nigdy nic wejdzie do sypialni, w której będzie spała jego żona. Tak właśnie zrobił. Nie pozostawił Naiwnej Maggie żadnej wiadomości. Zresztą... czy ona w ogóle się jej spodziewała? Wydaje mi się, że wcale nie była taka tępa.
- Gdzie byłeś? - usłyszał w momencie, kiedy odwrócił się plecami do pokoju, by po cichu zamknąć drzwi.
- Trochę zabalowałem - skłamał, bez mrugnięcia okiem.
- Dawno ci się to nie zdarzyło. Mogłeś chociaż napisać głupiego sms'a! Wiesz, że nie wolno ci pić! 

   Bla, bla, bla. Raz od wielkiego dzwonu to jeszcze nie picie!

- Wiem, wiem... - mruknął.
- Gdzie nocowałeś? - drążyła temat.
- U poznanego przy barze znajomego. Całkiem fajny człowiek. Nie wiedział, kim jestem, więc nie ma się o co martwić - chyba mu uwierzyła, bo westchnęła i wyszła na balkon zapalić, nie krzycząc i męcząc pytaniami: Kto, gdzie, po co i dlaczego. Podczas zimnego prysznica doszedł do wniosku, że nie mogą tutaj zostać. Co prawda hotel jest ogromny, ale nie mógł ryzykować tego, że Maggie podbiegnie do niego na plaży i rzuci się w ramiona. Po wyjściu z łazienki wykonał więc kilka telefonów i wynajął jacht. Co prawda jego kieszeń nie co przez to oberwała, ale czego nie robi się dla zachowania pozorów i tajemnicy?
- Przepraszam - przytulił się od tyłu do swojej żony - Powinienem dać ci znać znać, że żyję. Mam dla ciebie i chłopaków małą niespodziankę - szepnął jej na ucho - Pakujcie się. Tutaj jest zbyt tłoczno. Nawet London i Cash to zauważyli. Wynająłem jacht. Nareszcie będziemy mieć trochę swobody.
- Naprawdę?! - kobiecie zaświeciły się oczy - Dziękuję! - pisnęła całując go w usta - Kocham cię - uśmiechnęła się pogodnie. W gardle Slasha powstała gula, nie pozwalając mu na odpowiedź. Uśmiechnął się tylko krzywo i ucałował kobietę w czoło.

   Mówi się trudno będziesz musiał z tym żyć. Jasna cholera! Jest ciężko... wiadomo nie zawsze idealnie, ale to moja żona i moje dzieci. Muszę się pozbierać i jak najszybciej zapomnieć, ale przede wszystkim nie dopuścić do tego, żeby Perla dowiedziała się o nocnym incydencie. To byłby koniec! Mnie, nas i naszej rodziny.
___
Przychodzę z małą niespodzianką ;) To nie jest (niestety/stety - zbędne skreślić) zapowiedź kolejnego opowiadania tylko mały ukłon w stronę was ;) Nie, nie mam w dupie waszych próśb o to, by pojawiło się coś nowego. Nie mam ochoty pisać na siłę, a najczęściej, gdy atakuje mnie Mr Wen nie mam na to czasu. Należałoby w tym miejscu podziękować maturom, za chwilę wolnego, oddechu i duży weekend, Rebel Inside za komentarz, który był dla mnie pewnego rodzaju kopniakiem w tyłek, oraz Kindze (Shadowgirl dla wszystkich bloggerów i bloggerek) - mojej siostrze, wsparciu, motywatorowi... dziękuje ci za każdą jedną rozmowę i sms'a.

sobota, 28 grudnia 2013

Ekhem...

   Hm... nie wiem od czego zacząć. Nie mam zamiaru kontynuować tego bloga, ale od skromnych kilku tygodni skrobię sobie coś innego.
Nadal fan fiction, nadal o zespole, ale już nie o Guns N' Roses (co nie zmienia faktu, że zawsze to naszą piątkę będę uwielbiać najbardziej na świecie), a o Thirty Seconds To Mars. Jeśli ktoś z was miałby ochotę, był ciekawy, albo chciał po prostu pohejcić to zapraszam ;)

I przy okazji chamska reklama nr. 2:
Opowiadanie Mojej Siostry <3  Linkinowo - Marsowe (jeśli ktoś nie lubi jednego z dwóch, zawsze może czytać tylko konkretną część ;)) Na marne szukać tam błędów językowych, ortograficznych i literówek (których u mnie zawsze było tutaj milion pięćset sto dziewięćset).

Koniec chamskich reklam.

piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 68

- Tata powinien już być w domu nie sądzisz? – Rosemary spacerowała po tarasie z marudzącym Jakobem – Nie odbiera telefonu i dlatego się martwimy, nie? – już kilkakrotnie sprawdzała, czy nie ma gorączki, ale oprócz kiepskiego humoru nic mu nie dolegało – Może przejedziemy się samochodem po Sunset? Lubisz to, prawda? – nie zastanawiając się wiele, ubrała malcowi coś cieplejszego i chciała już wychodzić, kiedy zadzwonił telefon. Tysiące mniej, lub bardziej ponurych myśli przeszło przez jej głowę.
- Halo?
- Hej piękna – usłyszała pijanego Slasha – Chciałem tylko uprzejmie donieść, że twój mąż leży nieprzytomny w Rainbow i chyba nie wróci do domu na kolację – zachichotał.
- Super – rzuciła z sarkazmem – Będę za dwadzieścia minut – zamknęła dom, zapięła swojego małego synka w foteliku i z piskiem opon ruszyła w kierunku miasta.
   Nie miała najmniejszych pretensji do Jeffa. Sama jest sobie winna. Zresztą, kilka lat temu takie sytuacje zdarzały się znacznie częściej. Ba! Czasami to ona była na jego miejscu, siedząc z twarzą nad rozlanym kieliszkiem wódki. Wtedy to Stradlin przerzucał ją sobie przez ramię i zabierał do domu. Zanim się obejrzała, parkowała wóz pod budynkiem. Bała się zostawić śpiącego synka samego w aucie. Nawet jeśli miał być tam tylko przez kilka minut. Miała jednak wyjście? Tak, w normalnej sytuacji zawiozłaby go do Karen. I tu nasunęła jej się kolejna myśl: jak głupio postąpiła dzisiejszego popołudnia. Co też jej strzeliło do głowy. Mogła się gniewać i mieć własne zdanie względem tej sprawy, ale nikt nie dał jej prawa naskakiwać na Duffa, a już z pewnością nie na własną siostrę! Zamknęła samochód i skierowała się do baru. Od razu zauważyła ciemną, bezwładnie leżącą na blacie postać.
- Jeff – nachyliła się nad nim. Zero reakcji. Rozejrzała się wokół, jednak nigdzie nie widziała Mulata. W końcu wyłonił się z łazienki.
- Slash, pomóż mi władować go do auta – jęknęła, starając się podnieść go samodzielnie.
- Się robi. Muszę ci powiedzieć, że twój mąż mnie nie rozczarował. Co prawda kondycja już nie ta, ale mało mu brakowało, żeby pobić stary rekord Duffa – załadowali mamroczącego pod nosem Stradlina. Grzecznie podziękowała swojemu pomocnikowi i upewniając się, że Jakob smacznie śpi, ruszyła w drogę powrotną. W jej połowie Jeff zaczął otwierać oczy, jednak kontakt z nim nie był za wielki.
- Rosemary?
- We własnej osobie – zachichotała widząc jego zaskoczenie i ogólny grymas.
- Co ty tu robisz?
- Co ja robię w swoim aucie? Niech pomyślę… prowadzę? – dziewczyna nie powiedziała tego wcale kąśliwie. Ot zwykła odpowiedź.
- Jak to w aucie? – rozejrzał się dookoła – Przepraszam – jęknął, opierając głowę o szybę.
- Jeżeli ktokolwiek ma tutaj przepraszać, to pozwól, że będę to ja, jednak zrobię to dopiero jutro, kiedy coś z tego zapamiętasz. Zaraz położysz się spać, a jutro będziesz miał potwornego kaca – no dobrze, może tym razem zabrzmiało to nieco złośliwie, ale nie musiał pić aż tyle, prawda?

- Co? Jaki ślub?! Przecież dopiero co się zaręczyliście? – Paulina usiadła z wrażenia na byle jak zaścielonym łóżku.
- No i co z tego? Oboje jesteśmy pewni swojej decyzji. To jak, zostaniesz moją świadkową? – ponownie zadała to samo pytanie.
- Tak, ale…
- W takim razie rezerwuj bilety na czwartek!
- Przecież ślub jest w sobotę…
- Musisz pomóc mi wybrać suknię! – rzuciła, jak gdyby było to coś oczywistego.
- Kupujesz kieckę trzy dni przed całą uroczystością?! Nie wiem wariatko, jak to chcesz zorganizować, ale wiedz, że postaram ci się pomóc – zachichotała.
- Też cię kocham – zawołała i po szybkim pożegnaniu odłożyła słuchawkę.

- Karen? – Rossie przełknęła głośno ślinę – Chciałabym porozmawiać i wyjaśnić – po przeproszeniu Izziego, który ślęczał od szóstej rano nad toaletą, nadeszła pora na jej siostrę.
- A nie krzyczeć? Odnoszę inne wrażenie, zwłaszcza po wczorajszej niedoszłej kolacji.
- Naprawdę mnie poniosło. Nie powinnam… nie wolno mi oceniać Duffa i podejmować decyzji za ciebie.
- Doskonale, że wreszcie to zrozumiałaś – nadal miała oziębły ton.
- Wiem, że muszę także przeprosić twojego męża i to osobiście – nie udało jej się ukryć jęknięcia niezadowolenia.
- I nie będą to wymuszone przeprosiny? – czy ona naprawdę chciała znowu ją zdenerwować?
- Nie – wydusiła z siebie – Jak najbardziej szczere.

- Heeej – Agata rzuciła się w ramiona zmęczonej po podróży Paulinie – Tak długo się nie widziałyśmy!
- Trzy miesiące, Aga. Tylko trzy… - odwzajemniła uścisk.
- Wieki! To, co jedziemy na zakupy? – zatarła dłonie z uciechy.
- Tak od razu? Jestem po ośmiogodzinnym locie, wyobraź sobie – uśmiechnęła się krzywo.
- No dobra, jedziemy do mnie! Odświeżysz się trochę i dopiero wtedy wybierzemy się na zakupowy szał! – Paula spojrzała na nią z miną w stylu: ”Serio?”, ale nie protestowała.
   -A ty masz już kreację? – usłyszała w którymś z kolei sklepie.
- Kupiłam w Hiszpanii. Chabrowa prosta sukienka, podkreślająca talię.
- Ty nie nosisz innych kolorów, niż odcienie granatu i czerń, prawda?
- No nie – zaśmiała się głośno – Po co mam się jeszcze bardziej pogrążać. Noszę to, w czym jest mi ładnie i tyle.
- A wiesz, co czeka nas jutro? Wieczór panieński! – zaczęła z innej beczki Ruda.
- Axl też ma coś w planach?
- Tak, wychodzi ze Stradlinem i McKaganem.
- A my zapraszamy…?
- Będziesz oczywiście ty, Rosemary, jej siotra Karen i moja koleżanka z pracy. Nie chcę dużej ekipy. Wolę raczej coś kameralnego z damską częścią Guns N’ Roses.
- Wiesz, że ja się do niej nie zaliczam – chwila milczenia – Nie jestem ze Slashem – wyjaśniła.
- A Slash nie jest w Guns N’ Roses, no i co?
- Jak to nie jest w zespole? Nigdzie o tym nie słyszałam – zarzekała się.
- No bo jeszcze o niczym nie wiedzą.

- Za małżeńskie kłótnie! – wzniosła toast Hana; współpracownica Agaty.
(…)
- Za wątpliwości i rozterki!
- Za wszystkich dupków!
- Za pomałżeński seks i rutynę  w łóżku! – tu nastąpiła salwa śmiechu.
Dziesiątka toastów sprawiła, że pijane dziewczyny zaczęły grać  w rozbieranego pokera. Całe szczęście, że oprócz śpiącego w sypialni Jakoba nie było tutaj mężczyzn. Wszystkie skończyły wyłącznie z dolną częścią bielizny na sobie. Miejmy nadzieję, że żaden z ich mężczyzn nie zobaczy zdjęć z tej imprezy.

- Serio nie chcesz dziwki? – zdziwił się Stradlin
- A ty chciałeś?
- No nie
 - Więc czemu chuju mi to proponujesz? – taaak, panowie również porządnie wstawieni, w niczym nie przypominali gentelmanów w garniturach którymi mieli być przecież przez cały jutrzejszy dzień. Przez większość wieczoru krążyli pomiędzy barami ze striptizem i zwykłymi spelunami, gdzie nikt nie znał ich twarzy. Nie potrzebowali, by na nagłówkach jutrzejszych gazet pojawiły się zdjęcia z „Wieczoru kawalerskiego wokalisty Guns N’ Roses”.
- Slash też będzie? – zapytał po chwili zastanowienia basista.
- Musisz spierdolić mi nawet taki dzień, jak dziś? Niestety będzie. Agata powiedziała, że bardzo jej na tym zależy, ze względu na Paulinę. Kocham tę moją kobietę! – rozchmurzył się – Jak ona coś knuje to cholera strach się bać!

- Czemu ten suwak się musiał zaciąć! Miało być wszystko idealnie! – jęknęła, poprawiając starannie ułożone włosy.
- Uspokój się  i weź głęboki wdech. Wszystko będzie dobrze i doskonale! To tylko głupi zamek, który za chwilę… O proszę, gotowe – uśmiechnęła się promiennie. Zarówno panna młoda, jak i jej druhna wyglądały zabójczo. Śnieżnobiała suknia Agaty; skromna, ale pokryta cudowną koronką, podkreślała jej delikatne rysy twarzy. Paulina z kolei prezentowała się, jak księżniczka ciemności w swojej mrocznej,  granatowej kreacji z czarną koronką. Ciemny makijaż dopełniał całą stylizację.
- Ale tam na dole czeka już limuzyna!
- No to co? Czeka tylko na ciebie. Nigdzie nie odjedzie. Nie denerwuj się już! Pokaż się! – czerwonowłosa obróciła rudą – Wyglądasz bosko. Axl zemdleje, jak cię zobaczy

- (…) I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską – Duff powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, dzięki kuksańcowi w bok od Karen. Zdaniem McKagana, w ustach Axl’a ,uczciwość małżeńska brzmiała trochę śmiesznie.
- Może pan pocałować pannę młodą – Agata, od kiedy udało jej się powstrzymać łzy,  nie spuszczała wzroku ze swojego narzeczonego, teraz męża. Rudzielec przybliżył się do niej i namiętnie wpił w pełne, krwiście czerwone usta. Po wszystkim, Agata musnęła kciukiem jego dolną wargę, ścierając resztki swojej szminki. W kościele zabrzmiały głośne brawa. Ktoś zrobił zdjęcie, ktoś inny uśmiechał się szeroko. Po wyjściu, nadszedł czas na składanie gratulacji. Setka zaproszonych gości przytulała na przemian, a to Rose’a, a to Agę, życząc obojgu szczęścia i dużo miłości. Dziewczyna była trochę zawiedziona, że nie zobaczy na uroczystości swoich rodziców. Oni jednak kategorycznie wypięli się na całą sprawę, zasłaniając się tym, że ich córka popełnia największy błąd w swoim życiu. Po paradzie przez ulice miasta do odległego o 20 km od centrum Los Angeles małego pałacyku, goście rozprostowali kości i udali się do perfekcyjnie udekorowanej białymi liliami sali, w której czekał na wszystkich ogromny piętrowy tort. Podczas pierwszego tańca para nie widziała poza sobą świata. Nie liczyło się to, że dziesiątka ludzi robi im zdjęcia, a wszyscy zgromadzeni, bacznie się im przyglądają. Istnieli tylko oni dwoje. W tym samym momencie, zadowolona ze szczęścia przyjaciółki, Paulina dostrzegła na drugim końcu ogromnego pomieszczenia Slasha. I wszystko się jebło.
     
   Czerwonowłosa spacerowała alejkami w położonym u stóp pałacu parku. Mijała najróżniejsze gatunki róż. Zapach, jaki unosił się w powietrzu był nie do opisania. Doszła do centralnego miejsca, w środku niskopiennych drzew: fontanny. Nie spodziewała się jednak, że zamiast wody będzie w niej płynąć najprawdziwsza czekolada. Płynna, letnia o słodkim mlecznym smaku.
- Nie mieliśmy okazji zamienić ze sobą wielu słów – odezwał się za jej plecami ten głos, który najmniej chciałaby usłyszeć.
- Nie mamy żadnych tematów do poruszania – obrzuciła go żałosnym spojrzeniem
- Nie zachowuj się, jak dziecko…
- To ty się tak zachowujesz. Mam przypomnieć, co zrobiłeś, gdy nie chciałam posłużyć ci za dziwkę? Paulina nie chciała , to zrobię jej na przekór – parodiowała jego głos - Slash nie zaczynaj tematu w taki dzień, jak ten
- A kiedy twoim zdaniem będzie odpowiedni dzień na taką rozmowę. Założę się, wyjedziesz zaraz po weselu i będziesz mnie unikać, jak diabeł święconej wody.
- Nie uciekam przed problemami – odburknęła ciszej.
- Jasne, to ja wyjechałem do Hiszpanii! Spieprzyłem na drugi koniec świata, żeby uniemożliwić ci wyjaśnienie kompletnego nieporozumienia.
- Nieporozumienia? Ładnie to nazwałeś – wyszczerzyła się w złośliwym uśmiechu. Slash doskoczył do niej i ścisnął mocno za ramiona.
- Czy do ciebie naprawdę nie dociera, że cię nie zdradziłem! Nie spałem z żadną dziwką! Nie poszedłem tamtej nocy do burdelu, tylko siedziałem w barze! Nie obmacywałem nawet żadnych lasek do jasnej cholery kurwa mać! – wrzeszczał. Zbulwersowana, zszokowana, wściekła i czerwona ze złości, którą powodowała potworna bezsilność , Paulina pchnęła Mulata z taką siłą, że ten potknął się o murek i wpadł od fontanny. Ubrudził płynną czekoladą nie tylko kowbojki, ale także całe skórzane spodnie i fragment luźno związanej koszuli.
- Zadowolona z siebie?! Mam uczulenie na czekoladę. Będę miał wysypkę. No pomóż mi wyjść, co tak stoisz?! – wyciągnął w jej stronę rękę. Dziewczyna odruchowo ją złapała, a Slash z premedytacją wciągnął ją do siebie
- Zabiję cię! – wysyczała przez zęby – Nie wybaczę ci tego i unuram twoje kudły w tej mazi – zaczęła się z nim szarpać, jednak po chwili dała sobie spokój. Nie miała przecież szans.
- Przynajmniej teraz mam cię za co przepraszać.. – znów wrócił do porzuconego tematu.
- Idę się przebrać – zamilkła, by po chwili głęboko i ciężko odetchnąć. Jasne, że miała wątpliwości, co do słuszności swojej decyzji o rozstaniu z Mulatem. Jasne, że chciała mu wierzyć i wierzyła, ale teraz było już za późno na przyznawanie się do błędu.

  - Masz jeszcze siłę tańczyć? – Agata odgarnęła za ucho kilka rudych kosmyków Axl’a i szeptała mu na ucho cały czas tuląc się do chłopaka, a wolnym tańcu.
- Jeszcze trochę się pokołyszemy i możemy sobie odpuścić. Jest dopiero pierwsza.
- Jak tak dalej pójdzie to nie będę miała sił w noc poślubną, a wiesz co to oznacza – usłyszała cichy śmiech.
- Tego byśmy oboje nie chcieli, nie? – zachichotał, przygryzając płatek jej ucha – Patrz na McKagana. Ten od kiedy puszczono muzykę nie schodzi z Karen z parkietu.
- Opowiadał mi, że nie mieli z nią prawdziwego wesela. Może starają się wczuć w klimat? – odetchnęła głęboko perfumami Rose’a.
- A Isbellowie? Następni przeżywają, jak gdyby było to ich wesele. Bawią się w najlepsze i wiesz co? Bardzo dobrze! Zmywamy się na górę – zarządził, cmokając ją w usta.

   Paulina przemknęła tylnym wejściem do swojego pokoju na pierwszym piętrze pałacu. Nie chciała, by ktoś zobaczył ją do połowy zamoczoną w czekoladzie. Wyglądała przynajmniej śmiesznie. Po przeklęczeniu drzwi, zrzuciła brudną sukienkę na kafelki w łazience i weszła pod prysznic. Niestety nie było szans, by powróciła jeszcze na dół trochę potańczyć. Po półgodzinnym grzaniu kości i zaparowaniu kabiny, owinęła się puszystym, śnieżnobiałym ręcznikiem i usiadła na ogromnym dębowym łożu w sypialni. Usłyszała ciche pukanie do drzwi, więc poszła sprawdzić, kto jeszcze wie o tym, że zamiast na weselu jest tutaj. W szparze dostrzegła Slasha, którego puszyste i pokręcone zwykle włosy zwisały teraz ciężko na ramionach. Na to wygląda, że również spędził ostatnie kilkanaście minut w łazience.
- Mogę wejść? – zapytała nieśmiało.
- Tak – wróciła na swoje miejsce, czując się głupio paradując przed swoim byłym chłopakiem w samym ręczniku. Chłopak usiadł obok i chwilę patrzył w jej zielone oczy, starając się odczytać, co sobie o nim myśli. Czy faktycznie jest aż tak na niego cięta? Czy go nienawidzi? W końcu stwierdził, że nie wygląda nawet na podirytowaną, czy niezadowoloną jego obecnością. Dotknął dwoma palcami jej chłodnego uda i wytacza sobie drogę idąc coraz wyżej i wyżej, aż jego dłoń zniknęła pod ręcznikiem.
- Slash – syknęła, jednak nie uderzyła go w dłoń. Nie strzepnęła jej i nie uciekła w drugi kraniec pokoju. Kontynuował swoje pieszczoty, ustalając sobie jako główny cel ściągnięcie z niej ręcznika tak, by najlepiej tego nie zauważyła.  Wszystko poszło po jego myśli. Oboje leżeli na łóżku  zupełnie nadzy, męcząc się przy wiadomym wszystkim wysiłku do momentu gdy w okna sypialni zaświeciło poranne słońce. Slash cicho pochrapywał leżąc swobodnie z włosami roztrzepanymi na całej białej poduszce. Cała pościel była zresztą biała i pięknie kontrastowała z jego ciemniejszą karnacją. Wciągnęła na siebie chabrową koszulkę z porządną ilością mniejszych i większych falbanek. Sama nie wiedziała, co ostatnio było z nią nie tak, ale jeszcze przed wylotem obkupiła się w dwa komplety koronkowej bielizny i kilka zwiewnych koszulek nocnych.  Wyszła na balkon, kucając przy zimnej pałacowej ścianie i zaciągając się miętowym papierosem. To również było coś nowego. Dotąd palia okazjonalnie zwykłe papierosy. Od trzech miesięcy jednak kupowała regularnie trzy paczki tygodniowo właśnie tych mentolowych – można by powiedzieć damskich.  Wróciła do pokoju i nalała sobie z kryształowej karawki wody mineralnej, popijając ją w ciężkich i płytkich szklankach do kompletu. Wróciła do łóżka, okrywając się kołdrą. Byłą tak wielka, że pomimo leżącego na drugim skraju łóżka Slasha, wystarczyło jej dla obojga.  Przymknęła oczy i nareszcie zasnęła.

   W momencie, gdy Axl zamknął za sobą ciężkie, dębowe drzwi, Agata przytuliła się do jego pleców, ściągając granatową marynarkę chłopaka. Uśmiechnął się pod nosem i zaciągnął ją w stronę okna. Podziwiał bledszą, niż zwykle skórę Agi, która w świetle księżyca, wydawała się być w kolorze sukienki. Powoli, nigdzie się nie spiesząc,  ściągał ramiączka jej kreacji, następnie halki i w końcu biustonosza. Dziewczyna naprawdę czuła się w tym momencie adorowana i kochana. Axl był bowiem nie tylko czuły i delikatny, ale każdy jego gest opływał nabożną  czcią w stosunku do żony

- Przygotuj się na pracowitą noc, pani Rose – popchnął ją na miękkie i wielkie łoże. 
__________
 Z całego serca dziękuję za czytanie, kibicowanie bohaterom wszystkich trzech opowiadań, trzymanie kciuków za mnie, wiarę, że to co robię ma sens, poprawę humoru za każdym razem, kiedy w skrzynce widziałam powiadomienie o nowym komentarzu; i właśnie za nie - anonimowe i te od stałych czytelników. To był ostatni rozdział opowiadania "Nightrain To Sunset Strip". Nie planuję niczego nowego, a nawet dobrze zapowiadająca się historia o zespole Velvet Revolver nie będzie kontynuowana. Podobna rzecz tyczy się mojego drugiego bloga (road-to-linkoln-park.blogspot.com). Nowa szkoła, zmęczenie materiału, ogólne zniechęcenie i myślę, że pewnego rodzaju wyrośnięcie (?) z FF są powodem mojej decyzji. Nadal będę czytać wasze twory, które uwielbiam. Jeśli nie chcecie stracić kontaktu ze mną, zawsze jesteście mile widziani na moim Twitterze, blogowym fan page'u i moim prywatnym Facebooku. Bloga nie usunę. Darzę go ogromnym sentymentem i jest dla mnie ważny. Może kiedyś zdecyduję się powrócić...
Szczególne podziękowania należą się: Hannah McKagan, Michelle., RocketQueen, Chloem, Starlight Isbell de Mars. Bez was nie powstałaby tu zapewne połowa spisanych historii. Dzięki wielkie!