czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 65

    Jako, że dzisiaj blog ma swoje pierwsze urodziny (cis :D) mam zaplanowane dwie rzeczy. Najprawdopodobniej jutro uaktualnię pierwsze opowiadanie. Już wyjaśniam, co mam na myśli... Poprawiona wersja bez większości błędów ortograficznych i pomyłek w formie PDF będzie dostępna do pobrania, lub czytanie online, jako e-book. Druga sprawa: w niedzielę opublikuję także one shot'a ;P Soł, czytajcie... Mam nadzieję, że będzie się wam podobało, bo coś czuję, że we wrześniu przyjdzie czas na zawieszenie działalności (nowa, wymagająca szkoła). 


- Dobrze się czujesz? Siedzisz tak cicho… - Axl odgarnął z oczu Agi kilka długich rudych pasm jej włosów opadających spokojnie na twarz dziewczyny.
- Wszystko w porządku. Wspominam sobie tak nasz pobyt na Hawajach. Wiesz, że zanim jeszcze wsiadłam w taksówkę na lotnisko miałam ochotę się w tego wykręcić? Nie uśmiechało mi się tam lecieć. To miejsce kojarzyło mi się z tandetnymi tancerkami w słomianych sukienkach z łańcuchach z kwiatów na szyi, które kręcą dupskiem na tle tych charakterystycznych chatek i równego błękitnego oceanu. Na szczęście przekonałeś mnie, że to bardzo ciekawe miejsce.
- Widzisz miałem w tej podróży niecny plan, który wykonałem w stu procentach. Jesteś moją dziewczyną – wyszczerzył się szeroko i cmoknął ją w policzek.

   Karen otworzyła szerzej oczy, czując zapach swojego poziomkowego żelu pod prysznic
- Duff? – szepnęła rozespana, macając materac po swojej lewej stronie. Nie natknęła się jednak na jego ciało.
- Mam nadzieję, że nie zabijesz mnie za użycie twojego żelu? -  dostrzegła go stojącego w drzwiach łazienki z szeroko rozłożonymi ramionami, którymi zapierał się we framudze.
- Jeśli tylko tobie nie przeszkadza, że pachniesz tak, jak ja  to jest ok – przeciągnęła się wygodnie w łóżku, biorąc głęboki oddech – Czuję się jakoś tak inaczej, wiesz? – wsparła się na łokciach – Nie mam na myśl tym razem żadnych wyrzutów sumienia, czy wątpliwości.  Po prostu jest dobrze. Teraz i w tym momencie – uśmiechnęła się szeroko.
- Doskonale wiesz, że czuję to samo. Pewnego rodzaju ulga i świadomość, że mam tę pieprzoną stabilizację. Nic nie jest pewne, ale z pewnością bardziej rzeczywiste, niż wcześniej
- Powinieneś studiować filozofię – przyznała - To było głębokie - parsknęła śmiechem.
- A wiesz, że poważnie myślę nad powrotem do szkoły – usiadł na skraju łóżka łaskocząc ją w łydkę.
- Nie żartuj!
- Mówię całkiem serio. Na początek mógłbym dokończyć szkołę średnią. To chyba nie jest wielkie osiągnięcie, prawda?
- Na razie mamy inny problem na głowie. Jak powiedzieć wszystkim o tym, że jednak się nie rozwiedliśmy? Uprzedzam, Izzy już wie  i nie przyjął tego  z wielkim entuzjazmem.
- Wiesz, że jeśli chodzi o mnie zabrałbym cię po prostu na branżową imprezę, albo rozdanie nagród, a wieść sama dotarłaby do wszystkich. Obawiam się jednak, że to nie w twoim stylu
- I masz absolutną rację. Nie można zrobić czegoś takiego po naszych kłótniach i odwlekaniu rozpraw. Należą się im wyjaśnienia.
- Może przekonają ich statystyki, że najczęściej to podczas rozwodów pary wyznają sobie miłość?


- Wyspałaś się? – Izzy zabrał w środku nocy Jacoba do pokoju gościnnego i czuwał przy nim, by nie wydał z siebie najmniejszego pisku. Nakarmił go dwa razy butelką i przewinął. Chciał tylko, by Rosemary odpoczęła.
- Dziwne, nie słyszałam płaczu Małego…
- Siedziałem przy nim przez całą noc – przyznał się.
- Czemu?
- Chciałem, żebyś spała. Po południu zabieram cię do kina i na kolację.
- Jeff, nie mam ochoty. To nie jest odpowiedni czas… poza tym, kto zostanie z Jacobem?
- Karen zaoferowała swoją pomoc
- Spisek? – uniosła podejrzliwe brew.
- I to jaki – uśmiechnął się krzywo – Będziesz coś robić z rana, bo muszę się przespać. Chyba rozumiesz…
- Jasne, śpij – cmoknęła go w policzek – I dziękuję – wyszeptała dotykając jego warg, patrząc przy tym  chłopakowi głęboko w oczy.

- Przepraszam cię, że to kino nie wypaliło – Stradlin pojawił się w kuchennych drzwiach, ściągając z nóg wyjściowe kowbojki. Godzinę przed wyjściem na dworzu rozpętało się prawdziwe piekło. Deszcz lał się wielkimi strugami, pioruny waliły wszędzie dookoła, a wiatr łamał słabsze gałęzie. Rosemary zadzwoniła więc do Karen mówiąc jej, że w tej sytuacji o żadnym kinie nie ma mowy. Nie chciała narażać siostry i denerwować się, co dzieje się w jej domu pod nieobecność  – Mieliśmy być tylko my i ekran, na którym wyświetlany byłby film, a tymczasem…
-No już, przestań się usprawiedliwiać. Dla mnie liczą się chęci. Pomóż mi pokroić te warzywa, wrzucimy je do zapiekanki, wsadzimy do piekarnika i zrobimy sobie własne kino
- Masz na to ochotę? – chciał upewnić się, czy pozornie dobry humor Rose nie jest wyłącznie przykrywką.
- Mam na to WIELKĄ ochotę. W końcu sam mi jej narobiłeś, prawda?

- Zobaczmy, co my tu mamy? Nigdy nie dałeś mi tego obejrzeć – wygrzebała z szafki pod telewizorem plik kaset wideo.
- To ma być przyjemny wieczór, czy sesja upokarzania mojej osoby? – nie chciał, by zabrzmiało to tak ostro – Proszę, obejrzyjmy jakiś film.
- Jeff, czego ty się wstydzisz, co? Nagrałeś pornole z własnym udziałem?
- Nie, po prostu są tu jakieś kiepskie występy, koncerty, albo nagranie z balu w ostatniej klasie szkoły średniej…
- Żartujesz?! Teraz musimy to obejrzeć! – skrzywił się jeszcze bardziej i naburmuszony oparł plecami o wezgłowie łóżka. Rozpoczęło się pierwsze nagranie. Rosemary zabrała się za jedzenie zapiekanki. Była naprawdę gorąca. Jacob spał słodko pomiędzy nimi. Nawet ulewny deszcz i burza nie śmiały mu przeszkadzać.
- To jest Axl? – skierowała palec w centralną stronę ekranu.
- We własnej osobie. Wtedy jeszcze William – nieco się rozluźnił.
- A ten w białej koszuli i czarnej kamizelce to ty! Ale jaja – przysunęła się do telewizora – Czemu teraz nie oddajesz się grze z taką energią?
- Byłem młody, głupi…
- To zabrzmiało, jak spowiedź sześćdziesięciolatka. Panie Isbell, pan nadal jest młodym duchem – zajęła miejsce obok niego
- Wiesz, Rossie… Cieszę się, że znów jesteś sobą – objął ją w pasie – I proszę cię, przestań się przejmować tym – dotknął dłonią jej brzucha – Za pół roku wybierzemy się na wakacje w jakieś ciepłe rejony razem z Jacobem, które będzie wcinać wszystkie te wstrętne papki i wtedy pokażesz tym pasztetom, że mogą co najwyżej spadać na drzewo.
- Piękna wizja Jeff… - westchnęła – No nie wiem, pożyjemy zobaczymy. To wasz pierwszy koncert? – odwróciła uwagę męża od rozmowy na temat jej wyglądu.
- No coś ty! Graliśmy już od prawie dwóch lat, ale z pewnością jest to pierwsze zarejestrowane w całości show. Boże, jak ja wyglądałem w tym kowbojskim kapeluszu!
- Przystojnie, jak na faceta z Indiany przystało – zerknęła na niego ukradkiem, po czym uśmiechnęła się w stronę Jacoba, który patrzył na parę z szeroko otworzonymi oczyma – Tak, to twój utalentowany tato. Wiesz, że jak tylko zaczniesz chodzić będzie zmuszał cię od nauki na gitarze?
- Ja to nie Slash – uśmiechnął się szeroko, łaskocząc malucha po brzuszku – Co prawda, jak będziesz chciał to pokażę ci parę chwytów. Może nawet solówkę… ?
- A to powinniśmy puszczać mu regularnie, jako kołysanki – na ekranie wyświetlało się właśnie nagranie z akustycznego koncertu Guns N’Roses w Nowojorskim CBGB.
- Wiesz, jak my wtedy byliśmy zmęczeni? Zresztą pamiętasz, jak gadaliśmy wtedy przez telefon
- Tak – zachichotała - Zasnąłeś w połowie rozmowy

   Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Kiedy wyprowadziła się do Hiszpanii była pełna wściekłości, która gdyby mogła, wylewałaby się jej uszami. Z czasem jednak zastąpiło ją inne uczucie: pustka. Czegoś jej brakowało. Jakiś nieodłączny fragment jej duszy został w Kalifornii. W kilka dni po przyjeździe i względnym zaaklimatyzowaniu wybrała się do klubu jednego z jej wieloletnich znajomych. Bez problemu pozwolił jej wejść na scenę zagrać parę numerów na gitarze. Czy robiła słusznie starając się zatkać tę wewnętrzną dziurę czymś innym? Nie zastanawiała się nad tym. Zapisała się nawet na siłownię w popołudniowe wtorki i czwartki, byle tylko nie rozmyślać za dużo.
   Slash tymczasem zapijał smutki wciągając czasami coś na ogólne zapomnienie. Mimo totalnego luzu i obojętności nie przeleciał ani jednej laski, podświadomie uważając to za złe.

- Kurwa mać! – w coraz bardziej gęstniejącej atmosferze upust swoim emocjom dał Duff – Ja jestem w stanie dużo zrozumieć, ale do cholery jasnej, minął już tydzień od kiedy Axl wrócić do Stanów, tak? Daliśmy mu te dwa dodatkowe dni wolnego. Wiadomo, jak jest: człowiek musi się rozpakować, ogarnąć ect. Przegina!  Wpada w nocy do studia, jak jakiś jebany pan i władca, przekreśla każdy jeden riff, który uda nam się wymyśleć w przeciągu dnia, po czym niczego nie nagrywając wraca do domu. Pierdolę taką robotę! Póki nie zobaczę z jego strony jakiegokolwiek zaangażowania i chęci na kolejną płytę, moja noga w tym studio nie postanie! – oświadczył – Skończyłem! – Zabrał ze skórzanej sofy swoją kurtkę i wyszedł z pomieszczenia, zjeżdżając windą na podziemny parking. To jest kurwa chore, pomyślał. On i reszta zespołu codziennie przywlekają swoje leniwe dupy, po to by wykrzesać z tego martwego zespołu trochę entuzjazmu, który w połączeniu z ich uśpioną i zwietrzałą chemią mógłby dać początek jakiejś ciekawej piosence, tymczasem wielmożny pan Rose ma wszystko i wszystkich w dupie. Siedzi na jajach (tak zupełnie na marginesie mówiąc) z jego byłą dziewczyną  w Malibu i schlewa drinki. Jeb się!
   Tymczasem w studio:
- On ma rację – odezwał się Slash – Nie widzicie tego? Guns N’ Roses już nie istnieje, a potwór, w którego się przeobraziło wysysa z nas wszelką energię – Ani Steven, ani Izzy nie odezwali się słowem – Co, wy nie macie własnego zdania? Stradlin do cholery powiedz coś!
- Muszę już iść. Czeka na mnie żona i trzytygodniowy syn – rzucił.

- Zajebiście! Wiecie, co? Jeśli faktycznie wszyscy mamy w dupie płytę i całe to gówno, to chrzanić to! – wrzasnął i pozostawił w studio samego Stevena, który i tak myślami był zupełnie gdzieś indziej.

9 komentarzy:

  1. Jak sie cieszę że Duff i Karen sie nie rozwiedli <3 Szkoda że zespól sie rozpada ale w sumie część z nich powoli stabilizuje swoje życie prywatne i zaklada rodziny wiec moze to juz czas żeby zespól skonczyl działalność...
    Izzy jest slodki jako tata <3
    ogólnie bardzo fajny rozdzial juz nie moge doczekac sie kolejnego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izzy jest cudownym tatuśkiem, nie? Szkoda, że w realnym życiu nie postarał się o małego "Dzwoneczka" :D

      Usuń
  2. O mój Booooże *_* ja też chcę tak pięknie pisać! Nie wiem czy zauważyłaś, ale rozwijasz się w rekordowym tempie. Tylko tak dalej mała! Gratuluję z całego serca *_*

    A co do rozdziału: geniusz! Wielbię oglądanie filmów przez całą Stradlinową Trójcę. Uroczo ubrałaś w słowa ten rodzinny wieczór. Nie mogę się doczekać, kiedy Duff i Karen powiedzą wszystkim o tym, że jednak się nie rozwiedli. Aż mną trzepie z ciekawości! Tęsknię za Slashem i Paulą razem ;_; Cholernie mi ich brakuje! Ale i tak już straciłam nadzieję na szczęśliwy powrót wielkiej miłości ;c A cóż się dzieje z zespołem? Co ten Axl... Tak nie może być! A co jeśli na dobre się rozpadną? ;_; Nie zrobisz tego! Prawda? ;_;

    Czekam na kolejny równie emocjonujący post i pozdrawiam gorąco! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już ty sobie nie zaniżaj własnego poziomu porównując się do mnie :P To mi do ciebie jeszcze hooooooo hoooooo i dalej ;D Ale to tak zupełnie na marginesie :P

      Chyba właśnie obawiam się, że ci TO zrobię :D Chciałabym popisać trochę o każdym z osobna no i włączyć po raz drugi Mylesa z Conspiratorsami (ojć, chyba zdradziłam właśnie moją największą tajemnicę? O.O). No dobra mam coś jeszcze w zanadrzu do tej nieszczęśliwej miłości Pauli i Hudsona... będzie taka pewna zabawna scena (być może mniej dla samych zainteresowanych, ale to ja tu jestem palcem bożym i mogę z nimi zrobić, co chcę, prawda? XD)

      Usuń
  3. Bardzo fajny rozdział. Cieszę się, że Rose jednak nie ma depresji :).
    Cóż mogę powiedzieć... czekam na następne!
    + Zgadzam się z przedmówcą - świetnie piszesz i to ty niepotrzebnie zaniżasz swoją samoocenę, skromnisiu ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przede wszystkim - wszystkiego najlepszego dla Twojego wspaniałegp bloga ! Ale nie byłoby go bez niego więc życzenia należą się Tobie. Życzę Ci z całego serca żebyś rozwijała się jeszcze bardziej pod względem pisania( ale czy to wgl jeszcze jest możliwe..? ), ale również w innych ważnych dla Ciebie dziedzinach. No i żeby spełniły się Twoje marzenia ( troche to patetyczne ale musiałam to dodać.. ;)



    One Shot - jak najbardziej, zresztą obojętnie co zrobisz to i tak będzie arcydziełem. Nowa, wymagająca szkoła- nie, nie NIE ! Ja umrę bez Twojego pisania. ;-; Chcesz, żeby Twoja wierna czytelniczka popełniła samobójstwo w akcie depseracji ?! XD. Co do wersji PDF i e-booków to .. chyba chcę Twój autograf zanim staniesz się sławna, bo wtedy będzie ciężko. ;D weź już wydaj książkę to będziemy mogli sobie czytać, a tak to nas oczekiwanie na nowy rozdział zabija.xD Obiecuje że na pewno ją kupię . ;).

    Co do samego opowiadania to proszę spraw aby Rossie odzyskała pewność i wiarę w siebie i żeby tworzyli z Izzim i Jacobem taką szczęśliwą, isbellowską rodzinkę.xD. Duff i Karen- jak o nich czytam to po prostu jestem taka awwwwwwwwwww, że aż sama nie wiem co się ze mną dzieje. ;D Ale naprawdę im kibicuje. Rozpad zespołu ? Będę płakać ale to pewnie doda opowiadaniu jeszcze więcej zacności. Zresztą ufam Twoim pomysłom na 1000000000% i wiem że u Ciebie nawet ze złego wyniknie coś dobrego. ;D
    Kocham Axla i Agatę, on się przy niej tak zmienił i tak sobie myślę że gdyby ona istniała naprawdę to może zespół by się nie rozpadł..? Tak, ja i te moje fantazje.;D Co do mojego męża to weź go ogarnij bo jeszcze mi sie zaćpa albo zapije i co ja wtedy będę robiła ? Chcesz żebym była wdową? xD Tak jak Michelle 'trzepie mnie z ciekawości co będzie dalej'. ;D Także czekam z niecierpliwością.

    Rebel Inside

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było by go bez niego - masło maślane .;D Bez Ciebie oczywiście. *

      Rebel Inside

      Usuń
    2. To teraz po kolei, żeby o niczym nie zapomnieć :D
      Dziękuję bardzo za blogowe życzenia :)
      Nowa szkoła to niestety liceum z rankingu 100 najlepszych szkół w Polsce, więc nie ma zabawy ;) Zresztą już w zeszłym roku ledwo nadążałam z rozdziałami, pisząc je czasem nie tak, jak chciałam. Lepiej opublikować coś raz na miesiąc, czy półtora, ale porządnie ;)

      Oj doskonale wiem, jak człowiek niecierpliwi się, żeby przeczytać już kolejny i kolejny rozdział. Sama jestem zakochana w opowiadaniach Yasmine VanTassel, Liz i Michelle.
      Tak rozpad zespołu to raczej już rzecz konieczna. Zastanawiam się, jak tylko pogodzić to z jeszcze jedną sprawą, o której na razie nie chcę nic mówić ;D

      A jeśli Agata istnieje naprawdę? :P Szkoda tylko, że urodziła się o dwie dekady za późno :( Jestem pewna, że często nad tym rozpacza, ale nie rezygnuje ze snucia planów w związku z wyjazdem do LA wraz ze swoją przyjaciółką (czytaj: Ninde xd).

      Pozdrawiam serdecznie, chodź może nie gorąco, bo będzie to groziło udarem, przy tak wysokich temperaturach :*

      Usuń
  5. Takie troszkę spóźnione, ale najlepsze życzenia dla tego bloga ;D Ma już roczek! x'D
    Co do rozdziału jest na prawdę fajny. Biedni, przemęczeni rodzice... Dlatego ja tez nie lubię dzieci x'D
    Strasznie mi przykro z powodu rozstania się Pauliny i Slash'a... A tak pasowali do siebie... ;c
    Ten ostatni fragment strasznie mnie zasmucił...
    "Prawdziwe Guns N' Roses już nie istnieje"- strasznie to zabrzmiało ;c
    Tak strasznie mi szkoda...
    A co do twojego zakończenia działalności tutaj, to proszę nie rób tego...
    Wszystkie zajebiste blogi, a właściwie ich autorzy zaczynają się wykruszać... Proszę, nie.
    Twój blog jest jednym z pierwszych które zaczęłam czytać i nie chcę, nawet myśleć o tym, że go nie będzie...
    Pozdrawiam, życzę weny i czekam na następny rozdział i one shot'a ;D

    OdpowiedzUsuń