Dedykacja dla Chloem, która przypomniała mi dzisiaj swoim komentarzem, że mam wam to opublikować ;P Dziękuję za to i za miłe słowa ;) Nie martw się, nie mam zamiaru zniknąć tak na zawsze ;)
Cholerny pieprzony rozwód! Wiedziałam, że tak to się właśnie
skończy. Ojciec z matką już dawno nie mieli wspólnych tematów. Tylko praca-dom,
dom i praca… każde w swoją stronę. Kiedy sąd łaskawie zapytał się mnie, z kim
chciałabym mieszkać, wybrałam ojca, chodź mogłoby się wydawać, że zwykle córki
wybierają swoje troskliwe mamusie. Niestety nie ja. Moi rodzice pracowali w
wielkich korporacjach od rana do nocy. Różnica pomiędzy moją matką, a ojcem
polegała jednak na tym, że mieszkali na dwóch krańcach Stanów Zjednoczonych, a
ojciec nie wciskał swojego nosa tam, gdzie nie powinien. Siedzę właśnie w aucie
pod średniej wielkości białym domem w słonecznym Los Angeles. Wyciągnęłam z
bagażnika dwie najcenniejsze dla mnie rzeczy: miodowego akustyka i pudło ze starannie
poukładanymi płytami CD , kasetami i winylami. Tych pierwszych było tu raczej
niewiele. Wielbiłam za to płyty analogowe. Mają w sobie magię.
Siedzę właśnie w
swoim nowym pokoju. Nie mogę narzekać. Pod względem wystroju prezentuje się
niesamowicie. Czerwień i czerń – moje ulubione zestawienie kolorów. Powiesiłam
już kilka idealnie wpasowujących się w to otoczenie plakatów: AC DC, Kiss, Led
Zeppelin i The Beatles. Teraz czuję, że jestem u siebie. Jutro szkoła. Ciekawe,
jakie moi rówieśnicy tym razem zgotują mi piekło.
8:00 Jestem na swojej pierwszej lekcji w tym przerażającym miejscu. Biologia nie jest zła, ale kiedy dwadzieścia obcych i wrogich, nieprzyjemnych twarzy
obserwuje każdy twój ruch, może robić się nieprzyjemnie, prawda? Jeśli ten
obleśny koleś, którego szerokość karku przypomina obwód mojej talii, nie spuści
ze mnie wzroku wybuchnę płaczem i z krzykiem wybiegnę na korytarz. Jeszcze 10
minut… 9…8… Dzwonek! Nareszcie! Wychodzę na pierwszą przerwę i od razu przeraża
mnie masa ludzi koczujących na boisku. Zajmują każdy najmniejszy skrawek
zieleni, murek, ławkę, czy nawet olbrzymi kamień – chyba to jakiś pomnik.
Rozejrzałam się dookoła. W ciemnym i zapewne wilgotnym po nocnej ulewie kącie
stoi grupka ludzi podobnych do mnie. Wszyscy mają ciemne koszulki, kostki i
palą jednego papierosa. Nie wypada mi podejść nawet, jeśli mam na to wielką
ochotę. Jestem przecież nowa. Jak dobrze, że przerwa dobiegła końca. Teraz
hiszpański. Chciałam od razu przemknąć na tyły klasy do jedynej wolnej,
ostatniej ławki, ale uprzedził mnie pewien, na pierwszy rzut oka, zabawnie
wyglądający Mulat. Miał gęste, długie, czarne i strasznie pokręcone włosy.
Ubrał koszulkę Black Sabbath – miło. Ja już w drodze do wyjścia zmieniłam
t-shirt na ten z napisem Led Zeppelin.
- Słuchasz ich? – zapytał, jakby chciał powiedzieć: „Z czym
do ludzi?!”
- Tak – odpowiedziała krótko – A ty dostałeś swoją koszulkę
po starszym bracie? – rzuciłam kąśliwą uwagę.
- Wyobraź sobie, że znam parę ich kawałków
- Chociaż gust muzyczny masz dobry – odpowiedziałam cicho,
starając skupić się na zadaniu.
- Czemu jesteś taka cięta? – odezwał się ponownie po chwili
- Bo może nie mam ochoty z tobą gadać? Daj mi spokój! –
warknęłam, odsuwając się na kraniec
ławki.
- Skąd przyjechałaś? – znowu ten natrętny głos.
- Z Bostonu – syknęła – Zadowolony?
- Nawet nie wiesz, jak…
- Wybrałaś sobie jakieś miejsce na stołówce? – razem z
Mulatem szliśmy po zatłoczonym korytarzu. Wszyscy zmierzali w jedno miejsce.
- Nie, ale…
- To może usiądziesz ze mną i…
- Nawet na to nie licz! – warknęłam i otworzyłam drzwi.
Wszystkie miejsca były zajęte. Tłum ludzi, pchających się do okienka, gdzie
wydawane było jedzenie przyprawiał mnie o ścisk w żołądku. Będę musiała się tam
jakoś dopchać.
- Nadal jesteś tego samego zdania? Wiesz, żaden z nas
naprawdę nie gryzie, a dziewczyna Stevena – Marion jest naprawę miła.
Przyniósłbym wam razem z Popcornem jedzenie…
- No dobrze, ale tylko ten jeden raz – zmarszczyłam czoło.
- Jasne – puścił do mnie oczko. Przełamałam wewnętrzny opór
i usiadłam do stolika przy którym siedział już jego kolega z dziewczyną.
- Hej – rzuciłam, siląc się na uśmiech.
- Siema – blondyn posłał mi szeroki uśmiech. Aż trudno w to
uwierzyć, ale od razu poczułam się lepiej. To tak, jakby właśnie rozwiał moje wewnętrzne
wątpliwości, że wkręcam się do towarzystwa na siłę. Po chwili wrócił Saul z
jedzeniem dla mnie i dla niego
- A nam już nie mogłeś przynieść? – odezwała się blondynka;
towarzyszka Stevena.
- Jak masz ochotę to sama się przeciskaj przez to stado bydła?
Ja nie mam zamiaru – rozsiadł się wygodnie jedząc swoją porcję.
- Slash! – zawołał nagle blondyn – Do końca roku został
miesiąc. Może byśmy tak zrobili sobie wakacje, wcześniej niż reszta?
- Hm, niezła myśl. W końcu
tak nikt nie sprawdza obecności. Co proponujesz? Ja zwykle wyrywamy na
rowerach za miasto?
- Yhym – przytaknął z pełnymi ustami.
- A co jest za miastem? – zapytałam, chcąc włączyć się do
rozmowy.
- Jezioro, plaża, las… Generalnie święty spokój.
- Fajnie – skomentowałam.
- Może wybrałabyś się z nami? – zapytał, otrzymując w tym
momencie solidnego kopniaka od swojego kolegi znad przeciwka. Udawał, że
niczego nie poczuł i nadal wpatrywał się we mnie tym pytający wzrokiem.
- Nie wiem, pewnie będę miała coś innego do roboty – odpowiedziałam
wymijająco. Prawdę mówiąc wolałabym
pojechać z teoretycznie obcymi mi ludźmi w nieznane mi miejsce, niż siedzieć
samemu w domu.
- Oczywiście, szkoła jest przecież strasznie interesująca –
z dalszego ciągnięcia tego tematu uratował mnie dzwonek
- Pa – rzuciłam szybko oddalając się w stronę wyjścia.
Słyszałam, że Saul jeszcze o coś mnie zapytał, ale o co, tego już nie
dosłyszałam.
Na rozmyślaniach o
irytującym mnie chłopaku zeszły mi kolejne 4 lekcje. Kiedy wróciłam do domu,
czekały na mnie puste garnki i lista zakupów. Trudno, czas się do tego
przyzwyczaić. Zabrałam trochę pieniędzy
i wybrałam się do najbliższego supermarketu, do którego w zasadzie miałam
jakieś 15 minut raźnym krokiem. W
Bostonie przyzwyczaiłam się do tego, że wszystko czego potrzebowałam znajdowało
się na ulicy za rogiem. Zakupy zawsze robiłam w błyskawicznym tempie, toteż po
upływie kolejnego kwadransa wracałam już z powrotem. W połowie drogi minęła
mnie trzy pędzące na złamanie karku rowery. Ostatni z jeźdźców przyhamował i zatrzymał się z wielkim
popisowym ślizgiem przede mną
- Saul? – otworzyłam szerzej oczy.
- Daj, pomogę ci – wyciągnął mi z rąk torby i zawiesił na
kierownicy, schodząc ze swojego pojazdu i prowadząc go.
- Co robisz w naszej okolicy? – zapytał z uśmiechem.
- Yyy… mieszkam?
- Serio przyprowadziłaś się właśnie tu? Ale numer! Pod jakim numerem mieszkasz?
- A co cię to obchodzi?! – prychnęłam, przyspieszając.
- W zasadzie to nic, ale i tak dowiem się, jaki jest twój
adres – wskazał na reklamówki z zakupami.
- 42 - burknęłam po chwili ciszy.
- Fajnie, ja pod 50. Chcesz
to pokażę ci zajebisty sklep muzyczny nieopodal stąd – prawdopodobnie
gdyby zaproponował, że zaprowadzi mnie do kina, księgarni, wypożyczalni wideo,
zabrałabym siatki i poszła od niego ja najdalej, jednak sklep muzyczny był
jedynym miejscem, które byłabym w stanie odwiedzić po tygodniowej wyprawie na
pustyni bez kropli wody. Po prostu uwielbiałam to miejsce, z dziesiątkami gitar
i setką płyt.
- Dobra, tylko zostawię zakupy w domu – Mulatowi od razu
poprawił się humor.
- Genialna – odpowiedziałam na widok kolejnej gitary którą
pokazywał mi Saul.
- Nudzę cię, prawda? Sorry, po prostu nie potrafię inaczej…
- Nieprawda, to bardzo ciekawe. Może nie daję tego po sobie
poznać, ale kocham gitary i interesuje mnie wszystko co mówisz na ich temat.
- Grasz? – jego oczy rozbłysły jeszcze bardziej
- No raczej – zapatrzyłam się na Fender’a Stratocaster’a. Uśmiechnął się pod nosem
- Pokaż co potrafisz – podał mi gitarę podłączoną do pieca.
Zagrałam Black Dog Zeppelinów. Chyba nie zrobiło to na nim wrażenia, bo nie
poruszył nawet brwią.
- A ty? Potrafisz grać? – zapytałam z rosnącą irytacją.
- Tak – podałam mu gitarę, ale pokręcił przecząco głową –
Taki z siebie gitarzysta? Wiesz, co wal się. Sam potrafisz tylko krytykować! –
warknęłam i obróciłam się na pięcie, wybiegając ze sklepu.
- No ej, nie chciałem, żeby zrobiło ci się przykro! –
zawołał
- Przykro?! – prychnęłam – Co aż taka kiepska ze mnie
gitarzysta?! Żałuję, że w ogóle dałam się namówić na to wyjście – podłamana
poszłam do domu i zamknęłam się w swoim pokoju, włączając płytę Alice
Cooper’a. Dziwne, bo pomiędzy piosenkami
słyszałam przyciszony dźwięk gitary. Wyłączyłam płytę i uchyliłam szerzej okno.
Faktycznie, owego elektryka słychać było w całej okolicy. Nie, żeby mi to
przeszkadzało. Usiadłam na podłodze, odrabiając zadane lekcje i słuchając
granego przez gitarzystę repertuaru. Jedno trzeba było przyznać: gość ma gust
do dobrej muzyki. Coraz bardziej
zaczynało mi się tu podobać. Nawet gdybym nie miała wychodzić z domu w obawie,
że za rogiem natknę się na wkurwiającego mnie Hudsona, było warto właśnie dla
takich cudownych dźwięków.
- Nie wyspałaś się? – z nikąd przy mojej ławce pojawił się
Slash.
- Co cię to obchodzi?! – odburknęłam.
- Może za głośno grałem? – wyszczerzył się szeroko.
- To ciebie tak niesie po okolicy? – zapytałam, nie dając po
sobie poznać, że jestem szczerze zaskoczona.
- No raczej – odpowiedział dumnie, jednak po chwili jego
uśmiech zbladł, widząc, że to nie robi na dziewczynie żadnego wrażenia –
Przyznaj, że chociaż trochę ci się podobało? – szepnął, ponieważ zaczęła się
już lekcja. Był przy tym rozbrajająco
szczery.
- No dobra, może trochę – uśmiechnęłam się pod nosem.
- Jeśli chcesz, mogę pokazać ci mój sprzęt - odezwał się po chwili milczenia. Parsknęłam śmiechem, przez co zwróciłam na
siebie uwagę całej klasy i przede wszystkim nauczyciela – Przepraszam – pisnęłam,
onieśmielona.
- Że co? – odezwałam się do Mulata, gdy udało mi się opanować
oddech.
- No gitary – odpowiedział nieco zażenowany całą sytuacją.
Po południu stawiłam
się pod domem chłopaka. Okazało się, że jego mama jest w pracy i na szczęście
obyło się bez oficjalnych powitań. Nieśmiało poszłam w ślad z nim, prosto do
jego pokoju. Na widok trzech wypucowanych, zadbanych i pięknych gitar opadła mi
szczęka.
- Są niesamowite! –
szepnęłam, patrząc błyszczącymi oczami na Slasha.
- Ja… tak naprawdę nie sądzę, że kiepsko grasz. Jesteś
genialna! Pierwsza dziewczyna, która uwiodła mnie swoją grą na gitarze i mrocznymi
koszulkami – szczerość i naturalność, jaka biła z tych słów spowodowała zamęt i
zawroty w mojej głowie. Zarumieniłam się, dając do zrozumienia Slashowi, że to
co on mówi nie jest mi tak całkiem obojętne. Powoli podszedł do mnie, złapał za ręce i delikatnie musnął w malinowe usta, pogłębiając pocałunek z każdą
kolejną sekundą. Odebrał mi dech z piersi i podbił niezależne i wyzwolone dotąd
serce.
Ejjj no... Co tak krótko? ;C Już się wczułam, a tu koniec ;/
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuje, za dedykacje. Nawet nie wiesz jak wielki miałam uśmiech na twarzy czytając to ;D
Nie masz za co dziękować, za prawdę się nie dziękuje, a pisałam samą prawdę ;D
Strasznie się cieszę, że nie zamierzasz zniknąć na zawsze ;)
A wracając do One shot'a.
"Jeśli chcesz, mogę pokazać ci mój sprzęt" -fajny, niedwuznaczny tekst ;) x'D
W sumie, to fajnie by było przeczytać kontynuację tego one shot'a... Jestem ciekawa, jak mogła by potem rozwinąć się ta historia...
Znowu pozdrawiam, życzę weny i czekam na następny rozdział x'D :D
I jeszcze na dodatek załapałam się na pierwszy komentarz! Weeeeee! x'D
UsuńZaraz przeczytam, a tymczasem zapraszam na nowy rozdział :) http://xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com/2013/08/rozdzia-111-what-about-love.html
OdpowiedzUsuńAch! Jak miło przeczytać coś o młodym Hudsonie xD Brakuje mi tego ostatnio. Szkoda, że tak krótko, ale mam wielką nadzieję, że wkrótce ujrzymy cz. 2, bo tak będzie, prawda? *_*
UsuńUwodzicielska gitarzystka i wkurwiający Slash są jak najbardziej w moim typie. No i mam ochotę na więcej dialogów typu "Jeśli chcesz, mogę pokazać ci mój sprzęt"! TAK TAK TAK! Marzę o kolejnej części! A szczytem moich marzeń jest rozpoczęcie tej kolejnej części od tego czym prawie zakończyłaś tą *_*
Dzika natura Michelle.? No tak, zapomniałam od kogo uczyłam się tak ODWAŻNIE opisywać TE sceny ;P
UsuńMuszę cię jednak zasmucić na razie nie mam w planach kontynuacji. Może kiedyś? Na gwiazdkę? Pierwszy dzień jesieni? Święto Bałabuna? Imieniny kota mojej ciotki? Nie wiem :D
Bałam się, czy czasem one shot nie jest za słodki, ale skoro tobie się podoba, to I'm in Heaven (że pozwolisz mi zanucić uwodzicielskim głosem Dave'a Gahan'a).
Oooj tam xD
UsuńJak to nie będzie kontynuacji? ;_; na pierwszy dzień jesieni! (chyba że kot ciotki ma wcześniej imieniny)
Potrzebuję takiego opowiadania, bo odczuwam deficyt młodego Slasha ;_; napiszże drugą część ;_; prrrroszę! Tak ładnie prrrroszę!
Nie jest za słodki, jest idealny!
Nuć ile wlezie *_* posłucham
Zapraszam na nowy rozdział (;
OdpowiedzUsuńhttp://dont-cry-in-november-rain.blogspot.com/
A co do one-shota, to bardzo mi się spodobał! Można by pomyśleć nad jego kontynuacją, bo zapowiada się ciekawie (;
Keep on rockin'
No kto jak kto ale ty pięknie piszesz Nidne! No jakaś maskara. Nawet nie wiesz jak przyjemnie czyta się takie coś, tym bardziej, że dotyczy młodego Hudsona :)
OdpowiedzUsuń