W zasadzie rozdział powinien nazywać się 59 cześć 1, ale nie będę komplikować.
Agata naprawdę przejęła się tym, co powiedział jej o Duffie
Axl. Chciał się zabić… Słowa krążyły po jej rudej głowie. Nie chciała przyjąć
ich do wiadomości.
- Rozchmurz się. Nie mówiłem ci tego po to, żebyś siedziała
teraz struta. Już wszystko w porządku – pogłaskał ją po ramieniu dostrzegając
pod stolikiem do kawy ciężki zeszyt A4, z którego wystawało kilka rysunków – To
twoje? – bez pytania sięgnął po brulion
pełen szkiców, niedokończonych postaci z mangi i projektów ubrań.
- Zostaw to – jęknęła niechętnie.
- Ale one są dobre! Zobacz na przykład ten – wskazał na swoją karykaturę – Skóra
ściągnięta ze mnie. Uderzające podobieństwo!
- skrzywiła się – Mówię prawdą – położył rękę na piersi, przysięgając.
- Nawet jeśli są… poprawne. Co mi po takim talencie? Mogę co
najwyżej oprowadzać znudzonych turystów, albo zmuszonych do przyjścia do galerii
z klasą, nastolatków.
- A śpiewanie? Mógłbym powiedzieć to samo. Aga, jeśli nie
zaryzykujesz i dobrze nie ulokujesz swojego talentu, jest on zbędny. Nie chowaj
go przed światem - pogłaskał ją po
policzku.
- Dobra, dobra oddaj mi moje rysunki – rzuciła się w stronę
chłopaka chcąc wyrwać mu z rąk swój szkicownik.
- A podarujesz mi ten ze swoim autografem? Potem zamówimy
pizzę, hę? – użył słodkiego magicznego spojrzenia, dzięki któremu udało mu się ubłagać dziewczynę.
- No dobra… ale ma być z podwójnym serem i kukurydzą –
dodała, włączając telewizor i układając się wygodnie na kanapie, kładąc nogi na jego udach.
- Kiedy ostatnim razem coś jadłaś? – zapytał zmartwiony.
Karen wyglądała bardzo blado.
- Wczoraj piłam kawę – zamyśliła się na chwilę
- Tak nie można
- Nie praw mi morałów, sam nie jesteś lepszy – wiedziała, że
tymi słowami sprawiła mu przykrość, ale może w końcu nareszcie się od niej
odczepi.
- Wiem – westchnął – Ale choćbym był ostatnią osobą, która
ma prawo się o ciebie troszczyć, będę to robić. Chodź – złapał ją za rękę,
zmuszając do tego, by wstała spod koca w salonie. Powiedz mi, co masz w
lodówce?
- Pewnie zepsutą szynkę, spleśniały ser, słoik ogórków i
masło orzechowe
- Ok, to nie było to,
co chciałem usłyszeć. Mam pomysł, ubierz się i idziemy na miasto
- Nie mam ochoty…
- Dalej, rusz się – zachęcił ją.
- Nie rozumiesz, że nie chcę do cholery?! – warknęła,
wyrywając dłoń z jego uścisku. Usiadła na kafelki i zaniosła się płaczem. Duff,
jak to mężczyzna, nie za bardzo wiedział, co ma zrobić – Przepraszam – szepnął.
Przytulił ją, a potem delikatnie pocałował w policzek, kącik ust, aż w końcu
dotarło jej zmoczonych przez łzy warg. Zastygła na moment, by po chwili
zacząć oddawać pocałunek, bardzo lekko i nieśmiało. Otrząsnęła się, kiedy obok domy przejeżdżała karetka. Oderwała
się od chłopaka.
- Przepraszam, nie powinienem… - spojrzał na nią
przepraszająco – Chyba już pójdę. Mam nadzieję, że się nie…
- Idź, proszę idź – przerwała, płacząc z bezsilności. Czegoś takiego jej serce nie przeżywało jeszcze nigdy w życiu. Odczuwała stratę, opuszczenie, ból, rozpacz, gniew i tlące się gdzieś pod pokładami zwęglonego serca uczucia, których nie chciała rozniecać. Wiedziała, że gdyby tylko chciała miłość mogłaby ją uratować. Bała się jednak zakochać ponownie właśnie w Nim. Nie odbudowała jeszcze zaufania do Duffa na tyle, by móc uwierzyć w to, że nie skrzywdzi jej ponownie. Nie przestała jeszcze kochać Kevina, którego miała już nigdy nie zobaczyć. Była w najgorszej sytuacji z możliwych.
- Co chcesz na śniadanie? – zawołała z kuchni Rose. Miała
dość leżenia i wykorzystywania Izziego. Ostatnimi dniami strasznie ją nosiło. Robiła pranie, sprzątała. Mogła przenosić góry.
- To samo, co dla ciebie – krzyknął z góry. Pokręciła głową
z rezygnacją i nachyliła się do lodówki, sięgając z dolnej półki karton mleka. Chciał ją odciążyć w każdy możliwy sposób. Prawdopodobnie zjadłby nawet znienawidzone płatki śniadaniowe z rodzynkami, byle tylko nie dodawać jej pracy, która była dla niej przyjemnością. Poczuła mocny ucisk na dole brzucha. Przytknęła dłoń do tego miejsca i oparła
się o blat. Odetchnęła głęboko i przymknęła oczy, czując narastający ból.
Odczekała jeszcze moment, nie chcąc siać paniki, jednak ból zamiast odchodzić,
zwiększał się.
- Jeff! – pisnęła – Jeff chodź tu! – skuliła się jeszcze
bardziej. Usłyszała, jak jej mąż zbiega ze schodów biorąc co trzeci stopień.
- Rossie, co się dzieje? – momentalnie znalazł się przy niej
i obejmował ją w pasie - Mówiłem do jasnej cholery, żebyś odpoczywała!
- Chyba się zaczęło. Zawieź mnie do szpitala. Termin jest dopiero za dwa tygodnie… Czemu mam skurcze tak wcześnie? – zaczynała panikować.
Stradlin zachował zimną krew do czasu, gdy w szpitalu okazało się, że Rosemary ma
mieć cesarskie cięcie
- Coś jest nie tak?! Dlaczego o niczym nie nie
informujecie?! – warknął.
- Jeff… ciii – pani Isbell leżała akurat na badaniu KTG i
odpoczywała pomiędzy skurczami – Nic złego się nie dzieje. Już na samym
początku lekarz wykluczył w moim przypadku poród naturalny ze względy na tak
poważny uraz miednicy trzy lata temu – wziął kilka głębokich oddechów w
momencie, kiedy Rose ponownie zaczęła zwijać się z bólu.
- Czemu nic mi nie powiedziałaś wcześniej? – trzymał ją
mocno za rękę.
- To tak strasznie boli, Jeff… - skuliła się bardziej.
- Dobrze pani Isbell – zawołał lekarz, wchodząc do Sali, w
której leżała – Nie ma na co czekać. Strasznie niecierpliwy ten wasz maluch –
tu zaszczycił spojrzeniem również ojca dziecka – Pani Holmes, proszę
przygotować pacjentkę do cesarskiego cięcia – spojrzał na pielęgniarkę. Kobieta
mimo uśmiechniętej i zatroskanej twarzy wydawała się Rossie i Izziemu wredna i
wrogo na nich patrząca.
- Pan musi wyjść -
zwróciła się do gitarzysty.
- Nie ma mowy! Chcę być przy mojej żonie! – zaparł się
- Mógłby pan być przy porodzie siłami natury, ale nie przy
cesarskim cięciu. Do tego potrzebne jest specjalne zezwolenie, którego nie
zdążymy już załatwić. Proszę mi nie utrudniać pracy – oburzony wyszedł z sali
słysząc za ciężkimi drzwiami kolejny tłumiony pisk Rosemary.
Nie rozumiała po co te wszystkie rurki i surowe warunki.
Cała atmosfera zaczęła ją przerażać.
- Proszę się zrelaksować i zacząć odliczać od 10 w dół –
leniwe odliczanie zamieniło się w błogą ciszę przerywaną wyłącznie służbowymi
komendami lekarzy i pikaniem szpitalnej aparatury.
Stradlin krążył po błękitnym korytarzu kliniki od dobrej
godziny, coraz bardziej przekonany, że coś poszło nie tak. Gdy po 83 minutach z
Sali wyszedł lekarz, naprawdę porządnie się przestraszył.
- Chciałbym pogratulować panu ślicznego, zdrowego syna. Pana
żona zostanie przewieziona na salę pooperacyjną, z której, jeśli wszystko
pójdzie dobrze, zostanie przeniesiona po 24h. Będzie mógł ją pan zobaczyć za
pół godziny, tymczasem zapraszam za mną – mężczyzna prowadził półprzytomnego
Jeffa w zawiłych, śnieżnobiałych przedsionkach Sali operacyjnej, pokazując mu
Jego syna… Jego syn… jak to brzmi! W
ramiona Izziego wciśnięto małe, granatowe zawiniątko, z którego wystawała mała,
jasna główka przyozdobiona w kilka czarnych włosków. Spał. Tak przynajmniej
można było wywnioskować z jego anielskiego wyrazu twarzy i zamkniętych oczu.
- Jest cudowny i taki drobny… Czy fakt, że urodził się przed
terminem nie jest dla niego groźny?
- Wykonaliśmy wszystkie procedury i pański syn otrzymał 9/10
punktów w skali Apgar
- Czy mogę go trzymać na rękach, siedząc w sali mojej żony?
– zapytał nieśmiało. Bał się, że samo przebywanie w niewskazanym dla malucha pomieszczeni
może zrobić mu krzywdę.
- Tak, tylko proszę oddać go położnym by mogły go wykąpać,
przebrać i powtórnie zbadać. W momencie, kiedy zostanie pan wpuszczony na salę,
przywieziemy dziecko. Kiedy zezwolono mu wejść na salę, gdzie
leżała Rosemary, naszedł go dziwny strach. Miał wrażenie, jakby za drzwiami
czekało na niego coś złego, jednak całe jego obawy minęły, gdy zobaczył ją śpiącą wśród trzech wielkich puszystych poduszek.
- Mój skarb – szepnął, całując ją w policzek. Do sali przyszła ta sama
pielęgniarka, która przygotowywała Rose do operacji przywożąc małe łóżeczko z
ich dzieckiem. Ostatecznie nie wybrali jednak imienia. Rosemary tak często
zmieniała zdanie, że sam nie wiedział, co powinien podyktować
pielęgniarce. Zostawił tę sprawę na później. Kobieta zostawiła ich samych.
Isbell bardzo bał się, wziąć syna na
ręce, jednak ochota przytulenia go i
ucałowania w czoło byłą o wiele większa, niż strach przed tym, że zrobi coś
źle.
- Podtrzymaj główkę – wymruczała niewyraźnie Rossie.
- Hej skarbie. Mamy zdrowego syna, wiesz? Pięknego syna! –
poprawił i tak nienagannie ułożone włoski malucha.
- Pokaż mi go – podciągnęła się na poduszkach, krzywiąc się
z bólu – Ale mi się w głowie kręci
- Może lepiej się położysz? – zaproponował.
- Przestań. Pokaż mamie jej idealnego skarba – ułożyła go
wygodne pomiędzy piersiami – Ale podobny do ciebie – zachichotała
- Ja tam widzę wyłącznie twoje cechy – był święcie poważny
- Zobacz układ lekko nakreślonych brwi, kolor włosów,
podbródek, usta… - wymieniała
- To wszystko może się zmienić. Jeszcze okaże się, że wda
się w ciebie i będzie zielonookim jasnym rudzielcem
- Eee uważaj sobie. Masz szczęście, że trzymam go w
ramionach i nie mam ochoty się z tobą wykłócać – wytknęła w jego stronę język
- To co? – w ich rozmowę wtrąciła się położna – Karminy? –
uśmiechnęła się słodko. Jeff parsknął śmiechem
widząc minę Rosemary, która bała się zrobić ze swoim synem cokolwiek oprócz
tulenia.
- Zobaczymy, jak będzie panu do śmiechu, gdy będzie pan myć
jutro swojego potomka – tym razem damska cześć zaśmiała się donośnie. Dla
państwa Stradlinów kolejne miesiące będą wiecznym eksperymentowaniem, ale tak
już jest, gdy zostaje się rodzicem po raz pierwszy.
BĘDĘ PIERWSZA!
OdpowiedzUsuńNa Janis Joplin, no w końcu! Urodziła! Jeeeej, ale się cieszę. Uśmiechałam się jak kretynka przez prawie cały rozdział. No właśnie, prawie.
Karen i Duff będą jeszcze razem. Tak mi mówi lewy jajnik. A jak nie razem, to będą przyjaciółmi. Znów połączy ich jakieś uczucie, jestem tego niemalże pewna. Axl jest taki... Kurde. Fajny? Miły? Aż ciężko mi to ubrać w słowa. Taki z niego kumpel. Też bym takiego chciała.
Btw, napisałam 32 rozdział. Przypominam, bo nie pamiętam, czy informowałam.
Keep on rockin'
Kurwa wreszcie,wreszcie ten mały Dzwonek przyszedł na świat. Jezuuuuu, ale się jaram! Błagam opisz scenę, w której Jeff myje swojego syneczka. (Już zwijam się ze śmiechu). Axl się zakochał...😂 Jebłam. Rozdział zajebisty! Jak zwykle czekam na następny.💚❤💛
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny. Jej Rosemary urodziła <3 Chłopiec jeju JAK CUDOWNIE :))
OdpowiedzUsuńAxl i Agata, ONI MUSZĄ BYĆ RAZEM :3 To będzie taki słodkie :)
Co do Duffa. Chciałabym żeby był z Karen, tak i mina Rose jak dowie się, że są razem :O
Eh chcę już następny :C
Twoje opowiadanie uzależnia, to jest bardzo przerażające C:
Ale i tak kocham twojego bloga i nic tego nie zmieni ! :3
Pozdrawiam :*
Najbardziej uwielbiam tee fragmenty gdzie jest Izzy i Rose... ich najbardziej lubie... a tak cały rozdział super... uwielbiam jak piszesz...pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na nn... ;)
OdpowiedzUsuńAgata i Axl <3
OdpowiedzUsuńMój pierwszy w życiu blog tak wiec... zapraszam:)
OdpowiedzUsuńhttp://there-s-no-difference.blogspot.com/
Jak cudownie! Wiedziałam, że z dzieckiem będzie wszystko w porządku! Musiało. Jejku! Jaram się :D Najpiękniejsze dziecko na świecie! :333 Awww *_______* <3
OdpowiedzUsuńKaren ma faktycznie ciężką sytuacje, ale myślę że uda jej się odbudować relacje z Duffem. Ja na jej miejscu bym tego nie chciała, ale serce nie sługa, haha.
Axl chyba się zakochał... ciekawe na jak długo ;)
u mnie nowy
OdpowiedzUsuńhttp://there-s-no-difference.blogspot.com/
Te co z tym rozdziałem? ;D
OdpowiedzUsuńMówiłaś, że już masz gotowca.
Wstawiaj szybko prooooooszeee.!!!
Jak dla mnie to jeden z najlepszych rozdziałów jakie napisałaś!
OdpowiedzUsuńStradlinowie mają synka *_* Izzy zaciesza, a Rossie już nie będzie musiała tak na siebie uważać. Mam nadzieję, że dalej będzie im się dobrze żyło i nie będzie żadnych problemów.
Karen i Duff na moje oko do siebie wrócą.
I już pędzę do kolejnego rozdziału... xD