- Mogliśmy wziąć taksówkę. Taki kawał iść pieszo! - narzekałam - Ja
pierwsza! - szybko zniknęłam za drzwiami łazienki. Wzięłam prysznic, przebrałam
się w za dużą koszulkę Stradlina, związałam cieknące, mokre włosy i wyszłam do
sypialni. Zakopałam się w puszystej kołdrze i przymknęłam oczy, czując, jak
wszystkie mięśnie mojego ciała się rozluźniają. Chwilę później poczułam, jak ktoś
ciągnie moją kołdrę, a materac obok się ugina. Wtuliłam się w tors Izziego,
zaciągając się jego zapachem. Objął mnie delikatnie.
- Kocham cię - szepnęłam.
- Wiem - szepnął - Nadal ciężko mi uwierzyć w to, że jesteś tu, obok mnie.
Pomimo tego, co nam się przydarzyło - westchnął. Oparłam się na łokci8ach i
spojrzałam prosto w jego ciemne oczy, po czym lekko go pocałowałam. Czułam, jak
muska moją skórę na plecach, opuszkami palców. Cały czas nie odpuszczał i
napierał na moje usta. Delikatne muśnięcie uda spowodowało przyspieszenie bicia
mojego serca i gęsią skórkę. Bałam się. Wiedziała, że to Mój Jeff, ale instynkt
samozachowawczy nie pozwolił mi zapomnieć o tym, że powinnam uciekać, przerwać
to, co robimy. To Izzy. On nie zrobi ci krzywdy. Nie masz się czego bać -
powtarzałam w głowie. Wsunął swoje dłonie pod materiał koszulki. Westchnęłam
cicho. Usiadł na mnie okrakiem, ograniczając moje ruchy. Kiedy poczułam, że
jest już gotowy. Przymknęłam oczy starając się opanować strach. Izzy
najwyraźniej dostrzegł, że coś jest nie tak. Powstrzymał się jeszcze na moment.
Zaczął szybko doprowadzać moje ciało do lekkich wstrząsów i niekontrolowanego
wicia. Od wewnątrz przechodził mnie fale gorąca. Paraliżujący strach zniknął. W
końcu nastąpiło oczekiwane złączenie naszych ciał.
Izzy oddychał ciężko. Uniosłam się z każdym jego oddechem. Przyspieszone
bicie jego serca upewniało mnie, że jest blisko mnie i sprawiało, że byłam
niesamowicie szczęśliwa i spokojna. Nagle z moich oczu zaczęły kapać łzy.
- Płaczesz? - zapytał - Boże, nie powinienem... Co ja zrobiłem! - złapał się
za głowę.
- Nie, Jeff - spojrzałam w jego przestraszone oczy - To nie dlatego,
słyszysz?! Żałuję, że tak długo z tym zwlekaliśmy. Przecież tobie musiało być
tak ciężko...
- Naprawdę tylko dlatego...
- Tak! - Od czasu incydentu z Markiem kochaliśmy się tylko raz. Oboje
byliśmy maksymalnie schlani. Następnego dnia bardzo tego żałowaliśmy. Szybko
pozbawiłam Stradlina nadziei, że powtórzymy to w najbliższym czasie.
- Czyli wszystko jest w porządku? - dopytywał się. Pocałowałam go krótko i
słodko w usta. Postanowiłam nie wspominać o tym, że gdyby nie przygwoździł mnie
swoim ciężarem do materaca, pewnie bym uciekła - Dobranoc słońce - odwzajemnił
pocałunek.
Po przebudzeniu znalazłam na poduszce krótką wiadomość od mojego chłopaka.
Proponował mi, żebym dołączyła do niego i Gunsów w studio, po tym, jak już się
obudzę. Chyba jednak nie skorzystam z jego zaproszenia. Niech lepiej ode mnie
odpocznie, bo niedługo będzie mieć mnie dość. Może pójdę odwiedzić Sebastiana i
Marię? Tak dawno się nie widzieliśmy. Mały Paris jest pewnie już dużym
chłopcem. Mmm nie ma to jak kawa o poranku. Po pół godzinie zwlekłam się
leniwie z leżaka na balkonie i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, która bardzo
ucieszyła się, gdy usłyszała mój głos.
- Tak dawno się nie widziałyśmy! – pisnęłam, przytulając się do mnie
- Całe wieki…
- Mama! – usłyszałyśmy słodki, dźwięczny pisk – Z pomieszczenia obok wyszedł
Sebastian ze swoim potomkiem siedzącym na jego barkach – Zobacz, mama! –
piszczał uradowany.
- Jaki on duży! – stwierdziłam uśmiechając się od ucha do ucha,. Trudno było
tego nie robić, patrząc na taki szczęśliwy obraz rodziny. Wspaniały, że udało
im się ją stworzyć.
- Daj mi go na chwilę – Maria wyciągnęła ręce w stronę wysokiego blondyna.
- Ale my się chcemy jeszcze bawić, mamo, prawda?!
- Potem ty będziesz się z nim męczyć, bo nie będzie chciał spać – zagroziła
niska dziewczyna.
- No dobrze… - z udawaną miną zbitego psa, oddał swojego synka w jej ręce.
- Mogę go wziąć na ręce? – zapytałam nieśmiało.
- Jasne – Maria z szerokim uśmiechem wręczyła mi słodkiego chłopca.
- Jestem Rossie – przedstawiłam się maluchowi
- A ja Paris – odpowiedział dumnie. Jego rodzice wybuchli śmiechem.
Chłopiec całe popołudnie nie opuszczał mnie an krok. Pokazywał wszystkie
zabawki, chwaląc się, co potrafią, a czego nie. Wiecznie biegając, jak na dwu
latka przystało, w końcu padł ze zmęczenia, zaspy tając na moich kolanach.
- Pasuje do ciebie dziecko – stwierdziła moja przyjaciółka.
- Może tak, ale na razie nie jestem na nie gotowa.
- Tak dobrze zajmujesz się Parisem…
- Sprawia mi to ogromną radość, nie przeczę. Uwielbiam tego malucha, w ogóle
lubię dzieci, ale chyba nie zniosłabym tej odpowiedzialności. Co najwyżej
kupimy sobie z Jeffem psa!
- Ha ha, jak uważasz. Tylko pamiętaj, dziecka nie trzeba wyprowadzać rano na
spacer – zażartowała.
Tak minęły mi dwa tygodnie. Izzy, ze względów oczywistych, był zajęty pracą
w studio. Wracał późno w nocy, a wychodził rano przed moim obudzeniem. Czy tak
to miało wyglądać już zawsze? Zamknij się! - otrzeźwiło mnie sumienie -
Myślisz, że celem życiowym tego chłopaka jest siedzenie wiernie u twojego boku?
On też ma plany, marzenia... Nie możesz być taka samolubna! Daj mu żyć! -
krzyczałam na siebie w myślach.
- Co ty na to, żeby zrobić sobie wolne i wyjechać gdzieś na kilkanaście dni?
– zaproponował Stradlin pewnego wieczora, kiedy oboje leżeliśmy obok siebie.
- Możesz sobie na to pozwolić?
- Wiesz, właściwie nagrałem już wszystkie partie gitary. Teraz zostały tylko
Miksy, ale to nie moja działka. Moglibyśmy odciąć się od świata chociaż na
tydzień. Zapomniałem już, jak to jest mieć ciebie przy sobie cały czas. Powiedz
mi, dlaczego wpadasz do studia taż rzadko?
- Chciałam, żebyś trochę ode mnie odpoczął. Ile można, Jeff? Siedziałeś ze
mną tyle czasu w domu, zajmując się tylko mną, rozmawiające ze mną, grając dla
mnie… Zasługujesz na coś więcej, niż tylko takie domowe, sielankowe życie
- Oj, Rose… Rose… To jest właśnie moje marzenie, być tutaj z tobą i tylko
tobą. Wiadomo, świat Rock n’ Rolla jest kuszący, ale za dobrze pamiętam, jak to
wciąga, co robi z człowieka. Nie chcę cię właśnie przez to stracić.
- Dobrze, możemy wyjechać. Gdzie tylko zechcesz… - cmoknęłam go w policzek.
Przygarnął mnie do siebie, otulając szczelnie ramionami. Kocham takie
beztroskie chwile. Nikt mi tego nie zabierze.
Obudziły mnie różne dziwne, podejrzane dźwięki obok mnie. Otworzyłam lekko
oczy. Czy Stradlin właśnie zabarał się za pakowanie MOICH rzeczy?!
- Ej… Możesz mi wyjaśnić, co robisz? – uniosłam się na łokciach.
- Pakuję nasze rzeczy. Pamiętasz, na co się zgodziłaś wczoraj wieczorem,
prawda?
- Oczywiście, że tak, ale nie było mowy o tym, że ty będziesz pakować MOJE
rzeczy. Litości, Jeff… Gdzie w ogóle chcesz ze mną jechać, co?
- To niespodzianka, dokąd POLECIMY – hm… podpowiedź?
- Skoro w grą wchodzi samolot, to oznacza, że wybieramy się gdzieś daleko, a
to oznacza, że wymyśliłeś coś drogiego. Izzy, ja nie chcę żebyś wydawał
niewiadomo jakie pieniądze na takie niepotrzebne rzeczy…
- To jest bardzo potrzebne i wcale nie takie drogie. Zobaczysz, spodoba ci
się - puścił do mnie oczko. Co ty
kombinujesz?
- Tak w ogóle to kiedy mielibyśmy lecieć?
- Wydaje mi się, że powinniśmy być na lotnisku – spojrzał na zegarek – Za godzinę?
- Żartujesz sobie, prawda? – pokręcił głową z szerokim uśmiechem – Zabiję cię
kiedyś Stradlin! Jak boga kocham,. Przysięgam!
- Dlatego mogę być spokojny – zatrzymałam się na moment, nie widząc, o co
chodzi – Jesteś niewierząca
- Oj czepiasz się…
Nie pytajcie mnie, jakim cudem zdąrzyłam wziąć prysznic, sprawdzić, cos
pakował Jeff, dołożyć kilka swoich rzeczy, o których zapomniał, przepakować
bagaż podręczny i zadzwonić do Karen, z wiadomością, że oboje znikamy na
tydzień. W każdym razie zdążyliśmy, przeszliśmy przez odprawę i mogliśmy
odetchnąć głęboko, że nasza misja niemożliwa została zakończona z powodzeniem,
siedząc w wygodnych fotelach klasy business klasy.
„Witamy państwa na pokładzie samolotu rejsu międzykontynentalnego Los
Angeles – Rio De Janeiro. Prosimy o zapięcie pasów i życzymy miłej podróży”
- Rio? – zapytałam, a moje oczy wypełnił blask.
- Noo – przymknął oczy, zakładając okulary przeciwsłoneczne, ponieważ w
całym samolocie panował niesamowity blask promieni słońca.
- Jesteś niemożliwy… - przymknęłam oczy, wtulając się w jego ramię.
Odwzajemnił czułość, całując mnie w czubek głowy.
O jaa cieee! :D
OdpowiedzUsuńRose ma dobrze z tym Stradlinem, zawsze wymyśli jakąś fajną wycieczkę :P
Fajnie, że Marii i Bazowi udało się stworzyć prawdziwą rodzinę dla Parisa :)
No i pierwsze zbliżenie od czasu sytuacji z Markiem... współczuję Rosie, bo na pewno nie było jej łatwo, ale Izzy jej przecież nie skrzywdzi :)
Izzy i Rosie. <3
OdpowiedzUsuńOni sa tacy slodcy, rozplywam sie jak o nich czytam. :3 Co nie zmienia faktu, ze moim wiecznym faworytem jest nieokrzesany i nadpobudliwy Axl, ktorego niedobor jest widoczny. ;c
Chyba czas zeby Axelek znalazl sobie jakas babke :D
Czekam na kolejny :*
A ja mam małą propozycję, sugestie, co tam chcesz. Błagam, niech Izzy się jej w tym Rio oświadczy, bo obiecuje, że skocze z dywanu! (Którego nie mam XD)
OdpowiedzUsuńHej, nowy u mnie ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com
OdpowiedzUsuń+ Przeczytam u ciebie później :)
Kiedy patrze na ten śnieg za oknem, to też chcę do Rio! Aaaaa!
OdpowiedzUsuńNo dobra, Rossie się przełamała i Stradlinowi udało się ją przelecieć i to na trzeźwo. Chociaz nie wiadomo, czy za drugim razem też tak będzie. Ah, no i Izzy ciągle wymyśla jakieś tam romatyczne wycieczki. Taaa, zawsze widziałam go jako romatyka :D
Jestem zawiedziona, bo nie było tu nic o Karen :(
A i tak w ogóle, to u mnie od niedzieli nowy fragment Niebo jest wszędzie. Tak przypominam :D
Karen pojawi się za jakieś 3-4 rozdziały i będzie to Wielki Powrót perypetii jej i Duffa!
UsuńNiebo jest wszędzie już czytałam, ale jakoś nie mogę się zebrać, żeby skomentować :/ Ostatnio nie mam siły na dużo rzeczy.
Ahaha, o matko...,,– Zabiję cię kiedyś Stradlin! Jak boga kocham,. Przysięgam!
OdpowiedzUsuń- Dlatego mogę być spokojny – zatrzymałam się na moment, nie widząc, o co chodzi – Jesteś niewierząca.''. Cudownie, wszystko co powiesz może być użyte przeciwko tobie :D
Coraz bardziej podoba mi się to opowiadanie i cały czas utwierdzam się w tym, że jest to najlepsze co powstało spod twojego 'pióra'.
Wyobrażałam sobie dziecko Sebastiana *.* Zapewne piękne, po rodzicach!
Za szybko mi się skończył ten rozdział i przepraszam, że nie komentowałam poprzednich, ale czasami najzwyczajniej nie jestem w stanie co trochę mnie dobija ._.
No i generalnie czekam na kolejne i zapraszam na kolejny rozdział na zakazane-fontanny.blogspot.com :)
Ojej jak ona ma dobrze z Izzyn. Dba o nią, troszczy się. Widać że kocha ją jak głupi. No i fajnie, że Bach i Maria mają taką szczęśliwa rodzinę :) na pewno słodko wyglądają z Parisem zwłaszcza Sebastian :))
OdpowiedzUsuńChcę takiego Izzyego!
OdpowiedzUsuńTaki kochany, słodki, romantyczny, opiekuńczy no i przeprasza, za to, że sie z tobą pieprzył! I dobrze, ze się tak opiekuje Rossie, należy jej się.
Coraz bardziej przekonuję sie do związku Duffa i Karen, może im sie jakoś ułoży.
No i pojechać do Rio, o Ozzy! jak widze ten śnieg, to też chcę!
po za tym, zaskocze cię.
U mnie nowy xdd
długo bez was nie wytrzymałam:P
http://myhistory-gunsnroses.blogspot.com/ - w końcu wzięłam się do roboty i napisałam nowy rozdział My history. Zapraszam :)
OdpowiedzUsuńhttp://zagubiona-we-wlasnym-swiecie-gnr.blogspot.com/ - nowy rozdział zapraszam :)
OdpowiedzUsuńo matko za dobrze im się powodzi..! ;P
OdpowiedzUsuń