czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 27

Steven wypił tyle, że aktualnie leżał nieprzytomny z głową na stoliku.
- Jak my go kurwa do domu zabierzemy - głowił się Rudy.
- Najwyżej prześpi się tutaj. Jest już dużym chłopcem. Sam trafi do domu - odpowiedziałam.
- Nie, my już mamy taką zasadę, że zwlekamy wszystkich do domu - mówiłam wam, że Gunsi się przeprowadzili? Już nie mieszkają w swojej starej, zapleśniałej graciarni. Wytwórnia zafundowała im większą chałupę. Taką z piętrem i dwoma balkonami. Teraz każdy ma swój pokój i jeden nie może obwiniać drugiego o syf na podłodze. Do stolika podeszła ciemna, przygarbiona postać. Mówiłam mu co prawda, że tutaj będę, ale nie sądziłam, że przyjdzie
- Cześć Izzy, siadaj - przywitał go Axl. Popatrzył to na mnie, to na kumpla i zajął miejsce naprzeciwko mnie - To ja was może ten... zostawię. Pogadajcie sobie, albo coś - Rudzielec poszedł w stronę baru.
- Cześć, Rosemary - przywitał się.
- Hej - odpowiedziałam krótko. Boże, jakie to sztywne.
- Moglibyśmy chwilę porozmawiać? - spojrzałam w jego oczy. Matko, jakie przekrwione. Odwróciłam wzrok.
- A twoim zdaniem, co takiego robimy?
- Ja chciałem cię przeprosić. Za ten wypadek, za wszystko, co...
- Rose! - urwał mu podniesiony głos, biegnącego w moją stronę Duffa.
- Nie wiesz, gdzier jest Karen? - zasapany oparł się o blat i ciężko oddychał.
- Co się stało? - poderwałam się z miejsca.
- Powiedziałem,  jej o trasie. Wybiegła z domu. Nie wiem, gdzie może być. Nic mi nie wiadomo, żeby miała tutaj jakiś przyjaciół. Byłem u ciebie w domu i jej nie zastałem. Myślałem, że tutaj, albo w Rainbow... - tłumaczył.
- Rose... - zaczął Stradlin.
- Nie mam czasu wysłuchiwać teraz tych bredni chłopie. Moja siostra zapadła się pod ziemię - machnęłam na niego ręką i dałam znać Axlowi, że wychodzę razem z Duffem.
- Nie wiesz, gdzie mogłaby być? - zapytał po chwili chłopak. Starałam się złapać taksówkę.
- Wiem, dlatego chcę się tam dostać - napotkałam jego pytające spojrzenie - Jakieś dwa tygodnie temu pożyczała ode mnie aparat. Chciała zrobić zdjęcia na plaży niedaleko waszej willi. Mówiła mi, że lubi tam przychodzić po szkole i po prostu myśleć, albo czytać ksiażkę. Kwadrans poźniej staliśmy na skraju piaszczystego wzniesienia. W oddali, obok wody, siedziała skulona postać. Z daleka ją rozpoznałam.
- Idź do niej sam. Daj mi klucze, poczekam u was w domu, a poźniej chwilkę z nią porozmawiam - zaproponowałam. Wyciągnął z kieszeni ciężki, metalowy pęk i wcisnął mi w dłoń
- Dziękuję
- Zależy mi tylko na jej szcześciu, Duff. Nie pozwól tym razem, żeby gdzieś sobie poszła - uśmiechnęłam sie krzywo i wolnym krokiem, wdychając nocne Los Angeleńskie powietrze, szłam w kierunku dużego, białego domu. Klucze wcale się nie przydały, gdyż drzwi były otwarte, a w salonie, podpięty do głównego dużego Marshala stał Slash. Grał właśnie jakąś solówkę, której nigdy wczśniej nie słyszałam. Miałam wrażenie, jakby targały nim różne, czasami sprzeczne emocje.
- Slash - zawołałam, gdy skończył. Odwrócił się znienacka.
- Długo tu jesteś? - zapytał niepewnie.
- Jakieś 10 minut, może dłużej. Ja, przepraszam, że cię tak potraktowałam, ale zrozum, chyba nadal kocham Izziego. Tak, pomimo tego, co mi zrobił, ciągle jest dla mnie ważny. Nie chcę się do tego przyznać, bronię się przed tym, ale taka jest niestety prawda - wyznałam
- Zrobiłem z siebie palanta - złapał za Danielsa i zaczął pić, myślałam, że weźmie tylko kilka łyków, ale on najzwyczajniej w świecie, chciał zalać się w trupa.
- Heeej - złapałam za butelkę. Przestał i wpatrywał się we mnie tym maślanym wzrokiem. Nawet busz loków zakrywający jego twarz nie potrafił tego zataić - Nie rób tego, nie z mojego powodu, proszę.
- Dlaczego nie? To najlepsze wyjście z tej chorej sytuacji - chciał podejść do barku po kolejnego Jack'a ale potknął się o dywan. Zatrzymałam go, by nie upadł. Stał tak w moich ramionach. Po chwili nachylił się w stronę mojej twarzy i pocałował mnie. Robił to tak dobrze. Czułam jego ciepłe i miękkie usta na swoich wargach. Na szczęście odrzucają mnie pijani mężczyźni, w przeciwnym razie nie udałoby mi się przywołać zdrowego rozsądku.
- Stop! Slash, proszę przestań! - spojrzałam na niego ze łzami w oczach - Ja nie mogę... - zaczęłam się powoli wyofywać.
- Przepraszam, Rose, to był... nie powinienem...
- Ja pierdolę! Kurwa! - trzask potłuczonego szkła - Jasna cholera! Co mu odjebało do tego zaćpanego łba?! - do pokoju wszedł wściekły do granic możliwości Axl - Rose, jak dobrze, że tu kurwa jesteś - Podbiegł do mnie i chwycił za nadgarstki. Syknęłam z bólu - Sorry... - zreflektował się - Pójdziesz teraz do szanownego pana Stradlina. Chuj mnie obchodzi, jakie macie ze sobą sprzeczki. Wbijesz do jego zawszonego łba, że nie może odejść z zespołu i będzie wszystko kurwa dobrze! - skrzeczał.
- Co? - tylko na tyle było mnie stać.
- Nie pierdol, że musze powtarzać to wszystko jeszcze raz... Idiota powiedział, że odchodzi. Woli się zaćpać we własnym mieszkaniu. Ja pierdolę. To na pewno ta pogoda. Wszystkich dzisiaj roi, nawet ja jakiś kurwa dziwny jestem. O i Slash dostał maślanych oczu. A spierdalajcie mi stąd wszyscy! - narobił hałasu i poszedł do siebie, trzaskając drzwiami.
- Wow, co to było? - odezwał się pierwszy Hudson. W mojej głowie kłębiły się tysiące myśli.
- On mówił serio z Izzym? - dopytywałam. Wydawało mi się, że czekam na jego odpowiedź godzinami.
- Chyba... Raczej bez powodu nie byłby taki wkurwiony.
- Hej wszystkim - wrócili uśmiechnięci Duff i Karen.
- Ej, siostra, co ci się stało? Jesteś taka jakaś blada... - pokręciłam przecząco głową i usiadłam na kanapie.
- Stradlin odszedł z zespołu - wyjaśnił Slash.
- Że co kurwa?! - nie ma to, jak szczerza reakcja.
- Taa - tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić
- Trzeba coś zrobić - zawołała moja siostra - Gdzie on w ogóle mieszka?
- W Southgate - odezwał się Duff.
- Skąd...? - zaczał Slash
- To, że wszyscy wypięliście się na niego dupą nie znaczy, że ja też. Mam z nim kontakt i wiem, jak jest - Rose - zwrócił się do mnie - Jeśli czegoś szybko nie wymyślimy, może stać się coś naprawdę złego. Chcesz powrótki z marca 88? - Momentalnie zerwałam się z miejsca.
- Dobra, zamawiam taksówkę, kto jedzie ze mną? - odezwałam się. Mój głos brzmiał... dziwnie w totalnej ciszy
- Ja! - wstał Duff
- Ja też - usłyszeliśmy z góry Rudego.
- Slash? - zapytałam.
- Sorry, ale nie mogę - pokręcił głową - Po prostu... nie dam rady Rossie - spojrzał w moje oczy i już wiedziałam, o co chodzi.

- Sama z nim pogadasz. My jedziemy wyłącznie dla twojego bezpieczeństwa. Nie możesz się kręcić sama po tej dzielnicy w środku nowy - wyjaśnili Duff z Axlem.
- Ale...
- Możemy zawrócić! - ostrzegł Axl - Dobrze wiesz, że jesteś naszą ostatnią nadzieję. Nikogo oprócz ciebie nie posłuchał. Jechaliśmy pół godziny. Z każdym kilometrem skracającym naszą drogę denerwowałam się coraz bardziej. Nie rozmawiałam z nim normalnie od trzech miesięcy. Boję się, jak na mnie zareaguje. Przeraża mnie fakt, że mogę zastać go w Bóg wie, jakim stanie. Jesteśmy na miejscu. Wysiadliśmy z taksówki. Wchodzimy do klatki i oboje z Axlem podążamy za Duffem. Dochodzimy do ciemnobrązowych drzwi na końcu korytarza na drugim piętrze zadbanego budynku wielorodzinnego.
- Dalej musisz iść sama - wzięłam głęboki wdech i przekroczyłam próg mieszkania. Nie wietrzono tu od dawna. W powietrzu unosił się straszny zaduch. W salonie, do którego wchodziło się bezpośrednio, nie było niczego godnego uwagi (z wyjątkiem tony śmieci na podłodze). Nieśmiało kroczyłam wąskim korytarzem, na którego końcu widać było poświatę, przedostającą się przez szparę w niedomkniętych drzwiach. Znalazłam się w sypialnii. Pośród brudnych ubrań, butelek, woreczków po narkotykach i nie zawsze zużytych strzykawek, na środku łóżka leżał Izzy. Najwyraźniej spał w kokainowym transie. Nawet ściskał w dłoni woreczek z resztką narkotyku. Dzisiaj sobie raczej z nim nie porozmawiam. Wyszłam na korytarz.
- Słuchajcie jest nieprzytomny. Dopiero, co wziął. Nie ma mowy o jakiejkolwiek rozmowie
- Gwarantuję ci, że za chwilę będzie nie tylko przytomny, ale i rozmowny - Duff wpadł zdeterminowany do mieszkania - Kurwa, ale syf - skomentował. Wszedł do sypialnii, zwlekł nieprzytomnego Stradlina z łóżka i wrzucił do wanny, spuszczając na niego strumień lodowatej wody
- Duff - rzuciłam zrezygnowana - Tak nie można...- Izzy zaczął otwierać oczy.
- Budzimy się śpiąca królewno - poklepał go po policzkach blondyn.
- Kurwa - tylko na tyle było go stać?
- No chłopie mam nadzieję, że pamiętasz, jak się nazywasz. Rose - zwrócił się do mnie ciszej - Przynieś jakieś jego ciuchy, bo nie chcemy, żeby sierota się przeziębiła. Po chwili przyniosłam mu względnie czyste spodenki i beżową koszulkę.Wróciłam do sypialnii otwierając szeroko okna i wpuszczając do niej trochę świeżego, nocnego powietrza. Zgarnęłam z łóżka cały syf i usiadłan na jego skraju. Jakiś czas później Duff przyprowadził zmarnowanego i wycieńczonego Stradlina - Teraz możesz z nim pogadać - szepnął mi na ucho i poklepał po ramieniu.
- Jeff, coś ty ze sobą zrobił - odezwałam się po długim czasie milczenia z obu stron - Dlaczego, co? - spojrzałam mu w oczy. Źrenice nie wróciły jeszcze do normalnej wielkości - Posłuchaj, to że nie jesteśmy już razem nie oznacza, że mam cię w dupie. Może na początku bardzo tego chciałam, ale po prostu tak nie potrafię. Nie chcę, żebyś się wyniszczał... Nie chcę dożyć momentu, kiedy cię zabraknie. Wolałabym mieć w tobie największego wroga, aniżeli miałabym już nigdy cię nie zobaczyć, Jeff. Nie rób tego, tak bardoz cię proszę - zapomniałam o powodzie naszego rozstania, zapomniałam o bólu jaki przeszłam, o celu mojej wizyty. Teraz liczyło się wyłącznie to, by podnieść go z dna, na które spadł.
- Nie potrafię - nareszcie się odezwał. Miał taki zmęczony głos. Wiedziałam, że go tracę. Było to niemalże namacalne uczucie.
- Ja ci pomogę, tylko musisz się na to zgodzić. Musisz ze mną współpracować.
- Ale ja nie mam siły, ani celu.
- Masz mnóstwo siły, tylko musisz ją w sobie odneleźć. Nigdy nie pozwolę ci się poddać - objęłam jego lodowate dłonie. Miałam wrażenie, jakby przez moją rekę przebiegł prąd, ale nie dałam tego po sobie poznać. Sam Izzy najwyraźniej był zaskoczony, tym co zrobiłam, bo nagle zesztywniał i spojrzał mi w oczy - A zaczniemy od ogarnięcie tego syfu - zmieniłam temat, by nie znaleźć się w nieco kłopotliwej sytuacji - Z samego rana. Teraz oboje musimy się wyspać. Będę tu o 10 - wstałam - Jeśli oczywiście tego chcesz? - przytaknął. Był to bardzo dobry znak. Miałam nadzieję, że rano będe mieć taki sam zapał, jak teraz.
- I co? - dopytywał się Rudy. Jechaliśmy w drogę powrotną.
- Musimy mu pomóc. Wszyscy - obdarzyłam obu chłopaków poważnym spojrzeniem.

Rano pełna energii wzięłąm prysznic, zjadłam śniadanie, sparzyłam sobie kawę w kubek termiczny, schowałam dawkę po południowych leków do torebki i wedle obietnicy wróciłam w okolice Southgate. Tym razem drzwi były zamknięte a otworzył mi je zmęczony Izzy i bez słowa wpuścił do środka.
- Posprzątałeś? - zdziwiłam się - Kiedy?
- Nie mogłem zasnąć - znów wróciliśmy do etapu krótkich odpowiedzi, jak na początku naszej znajomości.
- Wiesz, co musisz zrobić? Gdzie iść? - nie chciałam by to słowo wyszło z moich ust. Czekałam ja jego odpowiedź.
- Do ośrodka - chwila ciszy - Nie dam rady, Rose...
- Ja dałam - przypomniałam. Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Nie chętnie wracałam do tych czasów - Uzależniłam się po 1,5 miesiąca brania. Heroina, kokaina... nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Grunt bym mogła zapomnieć. Poczuć miłe odprężanie i znaleźć się w innym, pozornie lepszym świecie. Po 3-4 miesiącach doprowadziłam siebie do takiego stanu, że nie potrafiłam rozpocząć, ani zakończyć dnia bez działki. Trwało pół roku, zanim Sebastian z Marią uświadomili mi, że mam problem. Tak, dzięki nim żyję. Dzięki nim mogłam spotkać ciebie i chłopaków, zobaczyć swoją siostrę, jako dorosłą dziewczynę, być ciocią małego Parisa, doświadczać tych wszystkich wspaniałych momentów.
- Wiesz co jest najgorsze? - pokręciłam przecząco głową - Nie pamiętam, kiedy to zrobiłem. Nie pamiętam co czułem, kiedy cię zdradziłem. Dlaczego? Co mnie do tego skłoniło? Mam pustkę w głowie
- Izzy, proszę nie wracajmy do tego. Oszczędź i sobie i mi przykrości.
 - To co, jedziemy? - zapytał.
- Tak, zaraz zadzwonię do mojej byłej szefowej i wszystko z nią uzgodnię. Ah, trzeba jeszcze zamówić taksówkę
- Weź moje auto, teraz i tak nie będzie mi potrzebne - wzruszył ramionami.

- Pieprzone korki - klęłam pod nosem. Staliśmy już ponad godzinę w 30 stopniowym upale.
- Just a little patience... - zanucił Stradlin.
- Łatwo ci mówić - szukałam w torebce pudełka z tabletkami
- Będziesz się teraz malować?
- Nie, leków szukam - grzebię dalej.
- To przez ten wypadek...
- Noo - przeciągnęłam niecierpliwie. Izzy zamilkł - To nie twoja wina
- Przeze mnie wybiegłas z mieszkania
- Ale nikt mnie do tego nie zmuszał - ucięłam krótko. O zielone, nareszcie! Jeszcze tylko kilka zakrętów. Nareszcie jesteśmy na miejscu, chodź pewnie Izziemy wcale się tutaj nie spieszyło - Ten, no... trzymaj się - chłopak uśmiechnął się lekko i wyszedł z samochodu, zabierając swoją torbę - Izzy! - zawołałam, gdy był już w drzwiach  i wybiegłam z auta. Przytuliłam go mocno wciągając ostatni raz jego zapach - Będę trzymać za ciebie kciuki - szepnęłam mu do ucha i pogłaskałam po policzku. Odeszłam lekko zawstydzona ze spuszczoną głową i zostawiłam na schodach zszokowanego moim zachowaniem chłopaka.

10 komentarzy:

  1. Oj Izzy... i co ty robisz..?
    No dobra dobra nie pieprze już
    Od kiedy umarł Slash Metallika to już NIE to SAMO.!!!!!!!
    :D genialne kurwa ...
    wow
    super rozdział jak zwykle wiesz o tyMm/ wiesz o tym wiesz!

    OdpowiedzUsuń
  2. kurde jaka Rose jest dobra. pomimo tego, że Izzy ja skrzywdził, ona chce mu pomóc <3 i oni musza być razem! bo no kurwa muszą! i Izzy ma się dla niej zmienić i ma byc wile miłości ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. ojapierdole. Ty mi powiedz WTF? :o.
    Bardzo mi się podoba. Cholera, nie mogę doczekać się następnych rozdziałów i tego co się wydarzy.
    Mam tylko nadzieję, że podczas tego, jak Izzy będzie na odwyku, nie dojdzie do niczego pomiędzy Rose a Slashem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj Izzy Izzy, co z ciebie wyrośnie?
    Budzisz się kobietom i to widać..
    Rozdział całkiem niezły. Śpieszę się, woec wiecej nie napiszę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Stradlin, Stradlin, coś Ty ze sobą zrobił? Masz szczęście, że spotkałeś taką dobrą i cudowną Rose, bo nic by z Ciebie już nie zostało. Gadam z wymyśloną postacią, rany boskie... Gdybyś widziała moją minę, gdy czytałam opis wejścia do domu O.O
    Świetny rozdział.
    Jak zwykle.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oooo.. <3
    rozpływam się czytając twoje notki ;d
    + nowa notka na just-call-the-police.blogspot.com

    :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Izzy , trzymaj się wyjdź z tego bagna pokaż że jesteś silny i ,że umiesz . Pokaż że kochasz Rose i ,że wszystko będzie po staremu .
    Co do Slasha zrób jakąś sensacje z nim :D
    Dobrze ,że Duff i Karen ,że z nimi wszystko ok .
    Bardzo bardzo dobry rozdział :D
    Jak ty rak dobrze piszesz to ja popadam w kompleksy no :c

    OdpowiedzUsuń
  8. Zapraszam na rozdział 14 na http://during-the-november-rain.blogspot.com/ ^^

    OdpowiedzUsuń
  9. Jakoś tak smutno mi się zrobiło po tym rozdziale. Szkoda mi Strdlina. Chłopak nie potrafi poradzić sobie z tym, co się dzieje. Widać, ze ma wyrzuty sumienia. W sumie, to chciał pogadać z Rose, ale ona go zbyła.. eh.. ale dobrze, ze zgodził sie na odwyk.

    OdpowiedzUsuń
  10. Rose jest super dziewczyną,mam nadzieje że w następnych opowiadaniach swoją miłość odnajdzie i Axl♥

    OdpowiedzUsuń