piątek, 7 września 2012

Rozdział 8

Spędziliśmy w mojej sypialni upojną noc. Rano obudził mnie telefon.
- Halo? - zapytałam zaspana.
- Pani Taylor Armstrong? - dopytywał się męski głos
- Tak, a przepraszam z kim mam przyjemność?
- Tu Izzy Stradlin. Chciałem przeprosić za moje zachowanie. Nie powinienem wyciągać pochopnych wniosków - wyjaśnił.
- Jasne, nie ma sprawy. Rozumiem, że mam jednak zaglądać w papiery i coś organizować? - stłumiłam ziewnięcie.
- Tak i przepraszam, że dzwonię o tak wczesnej porze - zerkam na zegar, ósma rano.
- Wcale nie jest tak wcześnie. Dobrze, gdybym miała jakieś pytanie będę się kontaktować mailowo
- OK, ja tak samo. Do zobaczenia - rozłączyłam się i wtuliłam w Mojego (tak :D) Mulata. Odruchowo ścisnął mnie w pasie. Tym razem zadzwonił jego telefon. Czy my nigdy nie będziemy mieli spokoju?
- Slash? Ej, Slash? Ktoś do ciebie dzwoni - szeptałam mu do ucha.
- Niech sobie dzwoni, mi tutaj jest dobrze - zaśmiałam się w głębi ducha, jak dziecko. Zerknęłam na wyświetlacz - Perla
- Ej, odbierz to Perla - w tempie błyskawicy siedział i przykładał do ucha telefon. Zażarcie się kłócili. Chciałam wyjść, nie czułam się pewnie, w końcu mieli prywatne sprawy, ale Slash zapał mnie za rękę i pokręcił głową.
- Będę o nich walczył, rozumiesz? Mieliśmy szansę załatwić to polubownie, ale ty zrobiłaś mnie w chuja,więc ja nie mam zamiaru rezygnować. Do zobaczenia na rozprawie - rzucił telefonem o ścianę, a ten rozprysł się w drobny mak - Słyszałaś? Zachciało jej się teraz dogadywania. Najpierw naskakuje na mnie z ryjem, że mam wycofać sprawę w sądzie, bo już nigdy nie zobaczę dzieciaków, a teraz, że mamy się dogadać - wrzeszczał. Siedziałam i dałam mu ochłonąć. Spojrzał na mnie ze zmęczeniem
- Ty też chcesz mi powiedzieć, że nie nadaję się na ojca? - wydukał.
- Nie - odpowiedziałam spokojnie - Gdyby to było możliwe, chętnie chciałabym mieć z tobą dzieci - rozchmurzył się nieco - Masz walczyć, a ja będę cię w tym wspierać.
- Jutro jest pierwsza rozprawa. Jakie ja mam argumenty, żeby odebrać Perli dzieci? W czym jestem lepszy od niej. Były ćpun i alkoholik. W dodatku rockman i były gitarzysta Najniebezpieczniejszego Zespołu Na Świecie...
- Skończ to użalanie się nad sobą i umów się z prawnikiem na po południe. Razem coś przyszykujecie...
- Powiedział mi prosto w oczy, że nie mam żadnych szans - przerwał mi. Wstał i wyszedł z pokoju. Nie miałam wyjścia, teraz, albo nigdy. Wybrałam w telefonie odpowiedni numer i nacisnęłam zieloną sluchawkę. Sprawdziłam jeszcze, czy Slasha nie ma w pobliżu i zamknęłam drzwi.
- Halo? - Odezwał się gruby męski głos.
- Tato, jesteś w LA? Możemy się spotkać?
Ręce pociły mi się ze strachu. Dobrze, że siedziałam przy tym cholernym stoliku, bo pewnie bym zemdlała. Przyszedł i bez słowa usiadł przy stoliku na przeciwko mnie.
- Mam do ciebie sprawę i tylko ty możesz mi pomóc
- Nagle moja kochana córeczka sobie o mnie przypomniała? - Ścisnął mocno moje nadgarstki. Dobrze, że wybrałam wykwintną restaurację.
- Proszę puść mnie, bo robisz mi krzywdę - zwolnił uścisk, a ja rozprostowałam palce i głupia, nieświadomnie pokazałam mu pierścionek.
- Jesteś zaręczona? Z kim do jasnej cholery! Popsułaś rodzinne interesy, zrywając z Mattem. Co ty sobie do cholery wyobrażasz? Że będziesz się bawić naszym kosztem?
- Wrocimy do głownego tematu naszego spotkania?
- Mamy cię z matka ubezwłłasnowolnić, byś była nam posłuszna?
- Nie zapomniałam jeszcze o policzkach, jakie mi wymierzałeś i o tym, jak matka przetrzymywała mnie w domu
- To i tak za mało. Taką niewdzięczną corkę powinno się trzymać w piwnicy o chlebie i wodzie. Syn też się udał nie ma co. Dobrze, że pozbawiliśmy go tego pieprzonego zakładziku pozorując, że on to podpalił. Biedaczek nie dostał ani grosza i misu pracować na zmywaku - szczęka mi opadła i dziękowałam Bogu, za pomysł, jak wpadł mi do głowy.
- Krótka piłka, albo szukacie prawdziwych dowodów by odebrać Perli prawa do dzieci Slasha, albo porozmawiamy inaczej.
- Nie będziesz mnie szantażować - ścisnął moje policzki
- Mam na was haka. Zmarnuję wam całą karierę. Zastanówcie się - wyszłam z restauracji.
W domu obejrzałam na spokojnie, to co udało mi się nagrać kamerką w naszyjniku. Było dokładnie wszystko. Skopiowałam film i wysłałam fragment ojcu. Po kwadransie już dzwonił
- Zastanowiliśmy się z matką i pomożemy WAM. Kiedy rozprawa?
- Jutro o piętnastej
- Ty chyba żartujesz?! Mamy niecałe 24h?! - chwila ciszy - Dobrze, do zobaczenia w sądzie - rozłączył się.
Slash był bardzo podłamany. Starałam się go podtrzymywać na duchu, jak tylko się dało. Zaciągnął mnie ze sobą do sądu. Może to nawet dobre. Nie ufałam moim rodzicom. Gdyby chcieli wykręcić jakiś numer, miałam na płycie całe 15 minutowe nagranie i telefoniczną rozmowę z  p. Newtonem. Stałam w korytarzu wielkiego budynku i denerwowałam się bardziej od gitarzysty. Usłyszałam kroki za plecami i szybko się odwróciłam. Sama ich obecność przyprawiała mnie o ciarki. Za chwilę wparowała wściekła Perla. Przeklinała mojego narzeczonego i mnie od różnych, aż interweniował mój ojciec. Slash cały czas dopytywał się mnie, kim są ci ludzie. Nie chciałam go niepotrzebnie denerwować. Mówiłam, że to po prostu pewna para adwokacka. Na sali sądowej wszyscy stoczyliśmy nie lada bój. Gdyby nie moja ściskająca ramię Slasha dłoń, pewnie wybiegłby z sali, albo przynajmniej przywalił swojej byłej żonie. Po przerwie wróciliśmy na ogłoszenie wyroku. Perla razem z dziećmi dostała zakaz opuszczania stanu Kalifornia. Z kolei Slash miał prawo widywać się z nimi co weekend, ale to na razie. Rodzice obiecali mi, że pozbierają więcej dowodów i na następnej rozprawie powinno się udać ograniczyć jej władzę. Ścisnęłam służbowo dłonie moich rodziców i wyszłam weszłam do samochodu.
- Skąd ty ich wytrzasnęłaś? - pytał zadowolony Hudson. Westchnęłam. Nie chciałam przed nim ukrywać prawdy.
- To są moi rodzice - wydukałam. Slash zwolnił i spojrzał z przerażeniem na moją twarz.
- Poprosiłaś swoich rodzicow, by brali udział w mojej rozprawie? - otworzył szeroko oczy.
- Tak mniej więcej - spóściłam głowę.
- Boże, ale nic ci nie zrobili? - dopytywał się.
- Nie, bo widzisz, we mnie płynie ich krew i też potrafię działać, jak prokurator - zaśmiałam się, ale zaraz szybko posmutniałam.
- Co się stało?
- London i Cash przyjeżdżają do ciebie od piątku, nie? - przytaknął - Muszę wyjechać na te trzy dni do Seattle, do Shona.
- Po co? - zmarszczył czoło.
- Rodzice zniszczyli jego życie - spojrzałam na niego ze łzami w oczach. 
- Co się stało?! Samej cię nie puszczę - zacisnął pięści na kierownicy.
- Dobrze, może to nawet lepiej. Widzisz, ty znasz trochę te miejsca, gdzie mogę być dilerzy i ćpuni, nie? - zmarszczył czoło - Właśnie tak powinniśmy go szukać.
W samolocie opowiedziałam mu o mojej młodości. O eksperymentowaniu z używkami i alkoholem, wagarach i różnych wyskokach. Nie spodziewał się tego po mnie.
Cały pierwszy dzień spędziliśmy na zwiedzaniu barów i melin. Ktoś zna mojego brata i dał nam namiary na drugi koniec miasta. Byliśmy jednak tak zmęczeni, że wróciliśmy do hotelu.
- Jak myślisz to tutaj? - przed nami stał blaszany barak.
- Chodź za mną - złapał mnie za rękę i poprowadził do środka. W sumie wewnątrz było tylko jedno pomieszczenie. Leżał na sofie. Chyba był nieprzytomny. Podbiegłam do niego, ale Slash mnie odciągnął - Czekaj chwilę - sprawdził puls mojego brata i oczy - Jest nieźle nawalony. Chodź pomożesz mi go zabrać do samochodu. W hotelu położyliśmy go na kanapie i przykryliśmy kocem.
- Nigdy nie widziałam tak żałosnego widoku - rzuciłam stojąc nad bratem.
- Bo najwyraźniej mało widziałaś - spojrzałam w jego czekoladowe oczy - Robiłem z chłopakami tak co drugi dzień - wzruszył ramionami. Co innego wiedzieć, a co innego usłyszeć o tym z ust ukochanej osoby. Z Zakłopotanie wybawił mnie brat, który właśnie się przebudził.
- Przedawkowałem? Pięknie! Zresztą, kto by się tym przejął - wzruszył ramionaim
- Co ty pierdolisz!? - nachyliłam się nad nim - Żyjesz i ja też! Gdybyś nie rozłączał się wtedy przez tego Skype wszystko bym ci powiedziała - patrzył na mnie mętnym wzrokiem z szeroko rozdziawioną buzią - Chodź tu - mocno go przytuliłam - Wiem co się stało, o wszystkim wiem - szeptałam mu do ucha.
- Nic nie mam rozumiesz?! - wydukał przez łzy.
- Nieprawda Shon, masz szansę i całe życie przed sobą. Zabieramy cię do LA - chciałam złapać kontakt wzrokowy ze Slashem, ale wyszedł z pomieszczenia zostawiając nas samych - No już, idź do łazienki, weź prysznic, zdejmij te brudne łachy
- Ale ja nie mam nic na przebranie - no oczywiście, głupia ja nie pomyślałam.
- Tym się nie martw, coś wykombinuję - brat skierował się do łazienki, a ja wyszłam na korytarz, gdzie stał Slash
- Przecież ty nie palisz? - zdziwiłam się.
- Czasem trzeba - puścił mi nerwowy uśmiech.
- Co jest? - podeszłam do niego.
- Twój brat... przypomniało mi się, jaki sam niedawno byłem - wydusił.
- Ale już nie jesteś i on też nie będzie. Pomożemy mu - złapałam go za rękę - Pożyczysz mu coś do ubrania? - zrobiłam słodkie oczka.
- Jasne - cmoknął mnie w policzek.
W czwartek wieczorem wylądowaliśmy w Los Angeles. Slash wrócił do swojego mieszkania, robiąc wcześniej jakieś zakupy, bo w jego lodówce było tylko światło. Ja z Shonem wybraliśmy się do galerii. Kilka koszulek, spodnie, jakieś buty... to, czego nie miał, a było niezbędne. Ogolił się, podciął włosy i od razu wyglądał, jak mój kochany starszy brat. Czuł się trochę nieswojo. Widziałam, że czegoś szuka
- Potrzebujesz czegoś? - zapytałam znad miski laptopa.
- Mogę jakąś kartkę i długopis? - zapytał nieśmiało.
- No jasne. Ty mów, jak coś chcesz, a nie się wstydzisz - wyciągnęłam z komody kartki ksero i kolorowe długopisy. Od razu na jego twarzy wykwitł uśmiech. Ja układałam wstępnie małą trasę po Stanach dla Izziego Stradlina, a brat rysował. Poszedł skorzystać z toalety, a ja w tym czasie zrobiłam zdjęcia jego prac i rozesłałam do właścicieli dobrych lokalnych salonów tatuażu. Poszliśmy spać, a rano przejrzałam pocztę i natknęłam się na kilka pozytywnych odpowiedzi w sprawie pracy. Nieźle.
- Brat, chciałbyś pracować w jakimś salonie tatuażu? - rzuciłam niby całkiem obojętnie znad ekspresu do kawy.
- Przecież wiesz, że tak, ale tutaj nikt mnie nie zna
- Zajrzyj do mojego komputera - siedział nad nim dobre pięć minut i wpatrywał się, jak zachipnotyzowany w monitor.
- Chce mnie przyjąć najlepszy salon tatuażu w mieście? Ale skąd wiedzą, jak ja rysuję... Taylor?
- Ja nic nie wiem - zrobiłam minę anioła.
- Kocham cię siostra - mocno mnie uściskał.
- Słuchaj, nie zdziw się, jak Slash wpadnie tutaj za dwie godziny z dwójką małych chłopców. Ma ich na cały weekend i dlatego chce się nimi nacieszyć i mnie przedstawić
- Ale oni przecież cię znają. Widzieliście się parę razy
- No tak, ale teraz trochę się pozmieniało, widzisz ja jestem z nim zaręczona - strzeliłam buraka
- Żartujesz? Ha! Ja wiedziałem, że coś jest między wami. Myślałem, że to co piszą media to plotki, ale najwyraźniej... - poruszał brwiami.
- Weź spadaj patologiczny erotomanie.
Siedziałam w kuchni i robiłam galaretkę, a Shon wyszedł na spotkanie ze swoim nowym szefem. Slash wpadł w obstawie dwóch małych ochroniarzy. Cash nieśmiało ukrył się za swoim tatą, a London się ze mną przywitał.
- Pamiętacie, co wam mówiłem, gdy Taylor wyjechała na bardzo długo, że jest dla mnie bardzo ważna i w ogóle? Zaręczyłem się z nią - oznajmił. London spojrzał na mnie z ukosa.
- Co to znaczy? - zapytał młodszy.
- Kiedyś weźmiemy ślub i będziemy małżeństwem - wyjaśnił Slash. Cash chyba do końca nie zdawał sobie jeszcze sprawy z powagi tego słowa.
- To znaczy ćwoku, że tata odszedł od mamy i teraz będzie mieszkał z nią - widziałam, ze Slashowi bardzo się to nie spodobało, ale niestety taka była prawda w najprostszych słowach - Leci Phineas i Pherb, mogę obejrzeć? - zwrócił się do mnie
- Jasne - mały podszedł do mnie, a Slash zaraz za nim.
- Co robisz? - zapytał. Był cudowny. Miniaturka Saula.
- Galaretkę, chcesz? - skinął głową i wdrapał się na wysoki barowy stołek. Londonowi spodobał się widok z mojego okna. Całe Miasto Aniołów, jak na dłoni.
- Tato, będziesz pojutrze na skateparku? Będzie konkurs. Ja tez biorę udział - Slash spojrzał na mnie zagubiony. Wiem, miał koncert w Nowym Jorku.
- O której występujesz?
- O 14 - spojrzał na swojego ojca podejrzliwie. Slash był w kiepskiej sytuacji. Wybór był oczywisty, ale wtedy zapłaciłby ogromną karę.
- Damy radę - wtrąciłam się - bezpośredni lot potrwa coś ok. 5h. Spóźnisz się na występ około godziny, czyli nie jest aż tak źle.

Wieczorem zamówiliśmy pizzę. Co prawda chciałam ugotować coś normalniejszego, ale Slash naciskał, że nie chce bym się tak wysilała. Dla mnie była to czysta przyjemność.
- Może już pojedziecie? Zobacz, jak przysypiają - wskazałam głową w stronę kanapy, na której siedzieli jego synowie.
- Może masz rację - podszedł i wziął na ręce małego Casha. Chłopiec mocno się w niego wtulił - Chodź London.
- Siema wszystkim! - do mieszkania wpadł mój uradowany starszy brat. Spojrzał na Slasha z dzieciakami i lekko się zmieszał - Już idziesz... znaczy się idziecie? - Cash otworzył lekko oczka i spojrzał na Shona.
- No, maluchy są już śpiące - uśmiechnął się i minął z moim bratem posyłając mi buziaka na do widzenia.
- Nie szkoda ci trochę jego dzieci? Nie masz wyrzutów sumienia? - zapytał nieśmiało, po chwili ciszy.
- Wiesz, na początku miałam i to ogromne, ale teraz chyba mi to minęło. Po za tym, nie zabieram im przecież ojca. Slasha i tak często jeździ w trasy, a tam mają go w weekendy i połowę wakacji tylko dla siebie. Lepiej zmieńmy temat, opowiadaj, co ty załatwiłeś? - usiadłam na krześle. Nie czułam się dzisiaj najlepiej, ale nie chciałam się z tym nikim dzielić.
- Udało mi się wydziargać jednego kolesia. Tribalt i klasyczne czaszki.
- Mi kiedyś też coś namalujesz? - uniosłam brew.
- Czemu nie? Powiedz tylko co i kiedy - puścił mi oczko.
- Jeszcze nie wiem, ale jak się zdecyduję to się u ciebie zamelduję. Dobra, jestem zmęczona idę spać.
- Ja wpadłem tylko powiedzieć, że szef załatwił mi pokój i nie będę musiał siedzieć ci na głowie - zmierzyłam go wzrokiem.
- Wiesz, co robisz?
- Tak, nie potrzebuję mamusi - teatralnie się zaśmiał, wyczułam w tym, coś sztucznego.
- To nie jest zabawne. Wtedy w Seattle nie wyglądałeś najlepiej, jak cię spotkaliśmy - złapałam go za ramiona. Zwinnie się wykręcił.
- Było minęło... - tak, jasne. Dwa dni temu to naprawdę odległe czasy - Dzięki ci siostra za wszystko. Odezwę się niedługo. Zawsze możesz mnie spotkać na Sunset Strip - uśmiechnął się szeroko. Zamknęłam za nim drzwi, posprzątałam  i położyłam się spać.

4 komentarze:

  1. Ojojoj...upojna noc i telefon od Izzy'ego o ósmej *.* Ja to bym już zemdlałą z 547254832639276458 razy, no! A Tylor tylko pyta o papiery i szepcze sobie Slashowi do ucha... Perla...ta rozmowa, błagam żeby Slash dostał dzieci, no! Ja tam w sumie lubię Perlę, ale dzieci MUSZĄ być u byłego gitarzysty, po prostu muszą być u tatusia! Proszę zrób żeby one były u niego, bo się już całkiem załamię :C
    A tak ogólnie to bardzo fajnie i mi się bardzo podoba :D Zapraszam do mnie na nowy odcinek tak przy okazji!
    PS. Kocham wchodzić na twojego bloga i słuchać Think About You <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak miałam wątpliwości, czy ktoś w ogóle tej playlisty słucha (oprócz mnie oczywiście :P. No to jest nas dwóch ;)

      Usuń
  2. Hej :)

    No to Slashowi w sumie udało się wywalczyć chociaż spotkania z dziecmi. Zawsze zastanawiam się, czemu to matka jest na wygranej pozycji w sądzie? Dlaczego dzieci zawsze zostają przy matce? Hmm, no dobra, bo ogólnie społeczeństwo ma taki obraz, ze matka dzieciom, kura domowa i tak dalej, a ojciec własnie głownie w pracy. No jest to troche krzywdzące dla ojców, ale też nie jestem za tym, aby odbierać prawa rodzicielskie jednemu rodzicowi i przyznawac władze jednemu. I w sumie, dobra.. bo jak teraz Slashowi uda się odebrac prawa do chłopców Perlii, to przeciez wiadomo, ze Cash i London w pewnym sensie też zostaną skrzywdzeni. Bo jednak sie nie oszukujmy. Bardziej związani są z matka, prawda? Slash sobie jedzie w trase, a to Perla z nimi zostawała, wiec.. no jakby udało sie mu obdrac jej prawa, to w sumie zabrac dzieciakom matke, to tez by nie było tak dobrze. Moim zdaniem, to w sumie fatalnie i... to juz by nie było walka o dobro dzieci, a tak naprawde rozwiazywanie swoich własnych problemów i zali i odgrywanie sie na sobie kosztem Casha i Londona.

    Dobrze, ze Tay ma teraz jakiegoś haka na rodziców i w sumie juz tak za bardzo nie mogą jej nic zrobic. No niby nie moga, chociaż, jak są adwokatami, to w sumie nigdy nic nie wiadomo. Ale mam nadzieję, że się już od niej odczepią i ona bedzie mogła sobie spokojnie życ. Fajnie, ze się z bratem wszystko ułozyło.. i ogólnie był to taki rozdział, gdzie wszystko raczej sie poukładało :D

    Cash, urocze dziecko.

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham Casha, mała kopia Slasha, jejciu. Ogólnie podoba mi się bardzo jak to wszystko rozegrałaś. Te oświadczyny były takie romantyczne. Ogółem to jestem zachwycona. Tylko szkoda trochę, że z tego roku jak ją "więzili" nie opisałaś żadnej akcji. Strasznie mi szkoda Shona, dobry chłopak a tak samo jak Tay trują im życie. To musi być tragedia mieć takich rodziców. Czekam na kolejny, bo opowiadanie strasznie wciągające. Mam nadzieję, że przewidujesz dużo rozdziałów jeszcze. :)

    OdpowiedzUsuń