wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozdział 14


- Zrozum mnie, Izzy. Ja nie chcę rujnować jego kariery. Przecież on ma zespół, talent i zobowiązania. Jak ty sobie to wyobrażasz? Odejdzie z Guns N’ Roses, nie pojedzie w trasę, a może ja pojadę z niemowlakiem i będę go ciągać po zadymionych barach i kulisach? – ostatnie niemalże wykrzyczałam.
- Jenny, to co zamierzasz zrobić? Co według ciebie jest najlepszym wyjściem? – zapytał rozgoryczony.
- Najlepiej będzie, jak zniknę z Jego życia. Szybko zapomni, nawał pracy na pewno mu w tym pomoże. Niczego od niego nie będę chciała, Izzy. Może wrócę do Londynu… - zamyśliłam się.
- Czy ty wiesz, co w ogóle mówisz?! Przecież on cię kocha. Jesteś jego narzeczoną do cholery, to do czegoś zobowiązuje! Nie możesz tak po prostu zniknąć. To najgorsze wyjście z możliwych! – jednym ruchem zrzucił wszystko, co stało na kuchennym blacie. Odruchowo  zrobiłam 2 kroki do tyłu. Nie chciałam się do tego przyznać, ale trochę się go bałam. Od kiedy tymczasowo odszedł z zespołu, ograniczył narkotyki, nie wiadomo, do czego zdolny jest człowiek na głodzie.
- Ja nie pytam się ciebie o zdanie. Myślałam nad tym cholernie długo. Praktycznie, jeszcze zanim zaszłam w ciążę. Jesteś moim przyjacielem i jedyną osobą, na której mogę polegać. Tylko tobie powierzam ten sekret. Błagam, nie mów nic Slashowi, nikomu! Przyrzeknij mi to! Tylko o to cię proszę, Izzy. – ostatnie zdanie wypowiedziałam niemalże szeptem.
- Wiesz o tym, że to cholernie dużo. Będę musiał patrzeć Slashowi w oczy i udawać, że o niczym nie wiem. Wspierać go, że niedługo wrócisz. Po za tym, kiedy masz zamiar to zorganizować? Jak On będzie na próbie? A może wyślesz go do klubu, żeby się zabawił,  a w tym czasie uciekniesz? – spytałem
- W zasadzie to, Gunsi zjeżdżają z trasy jutro wieczorem. Za chwilę rozpoczyna się koncert w Phoenix, więc mam gwarancję, że nie wpadnę na niego na lotnisku. Bilety już mam. Spakowana też jestem, za chwilę zadzwonię po taksówkę. – Izzy zrobił oczy, jak dwa spodki i musiał podeprzeć się o szafkę  - Ja chciałam się tylko z tobą pożegnać i wtajemniczyć w to wszystko, żebyś chociaż ty nie musiał się martwić – uśmiechnęłam się lekko.
- Wiesz co, wolałbym o niczym nie wiedzieć. Przynajmniej miałbym czyste sumienie, a boleć będzie tak samo, Jenny. Odezwiesz się, jak dolecisz? – zapytał delikatnie przytulając ciężarną przyjaciółkę. Teraz, gdy brzuszek był już lekko widoczny, uważał na każdy swój gest, gdy mnie dotykał.
- Może nie teraz… za jakiś czas, jak wszystko sobie poukładam, a sprawa nie będzie taka świeża – wtuliłam  się w niego jeszcze bardziej.
- Nie dzwoń po taksówkę, zawiozę się, chcę być przy tobie, jak najdłużej się da – Jenny tylko lekko przytaknęła. Izzy zaniósł walizki do bagażnika, nie było tego dużo i ruszyli bez słowa w kierunku LAX. Podroż zajęła im godzinkę. Słuchali piosenek z najnowszej płyty Aerosmith „Get a grip”, której jeszcze nie zdążyła kupić. Gitarzysta  zaparkował jak najbliżej wejścia i pomógł swojej przyjaciółce z bagażami:
- Czas się pożegnać. Nie wiem, kiedy się zobaczymy… Cholera, jak ja będę za tobą tęskniła – wtuliłam się w swojego towarzysza.
- Jenny, nie płacz. Pamiętaj, że to była twoja decyzja… - powstrzymał się od jej komentowania.
- Teraz widzisz, dlaczego nie chciałam takich pożegnać. Już dosyć się w swoim życiu naryczałam – uśmiechnęłam się przez łzy i puściłam jego dłoń udając się na odprawę.

Celem była Florencja, miasto, z którego pochodzili rodzice jej matki. Cały czas miała z nimi kontakt i nie musiała ich nawet nakłaniać, żeby zgodzili się na jej przylot do Włoch. Podroż trwała strasznie długo, gdy budziła się co jakiś czas, zawsze wstawała, by rozprostować kości. Gdy Jenny wylądowała, świtało. Kuzyn Antonio czekał na nią pod budynkiem lotniska.

- Jenny, jaka ty jesteś  Bella! – krzyknął i wziął mnie w ramiona. Nie widzieliśmy się 6 lat. Nie mógł być na pogrzebie rodziców.
- Spokojnie, bo zaraz mnie udusisz – wydusiłam z siebie i mnie puścił – przyjrzałam mu się dokładnie. Typowa włoska uroda, opalony z lekkim zarostem. Ideał.
- Ty też wyrosłeś. Rany, ale z ciebie ciacho. – uśmiechnęłam się
Po krótkim  przywitaniu wsiedliśmy do auta. Czekała mnie godzina jazdy. Dziadkowie mieszkali na przedmieściach w pięknej, zielonej okolicy, która zawsze była nieodłączną częścią moich wspomnień z wakacji w okresie dzieciństwa:
- La mia amata nipote – zawołał dziadek, a zaraz za nim, na ganek wyszła babcia. Oboje nic się nie zmienili. Ściskaliśmy się kwadrans, albo nawet dłużej. Nie ważne, że wszyscy w okolicy jeszcze spali. Opowiedziałam im o wszystkim, czego mogli nie wiedzieć. Dziadkowi nie spodobało się to, co zrobiłam. On zawsze stał murem za rodziną i nie mógł przetrawić tego, że chcę wychowywać moje dziecko samemu. Babcia starała się go uspokoić argumentem, że przecież: Nipote è incinta, i potrzebuje spokoju. Wyszedł, trzaskając drzwiami, tego bym się po nim nie spodziewała. Babcia doskonale była we wszystko wtajemniczona już dwa tygodnie temu. Poszłam rozpakować moje rzeczy do pokoju, który zajmowałam w dzieciństwie i odświeżyć się. Dostatecznie wyspałam się w samolocie, więc zeszłam do kuchni zrobić śniadanie. Na nic zdały się moje szczere chęci, a nawet prośby. Babcia chciała przywitać mnie prawdziwym, włoskim śniadaniem.  Były więc i świeżę bułeczki, ser mozarella, szynka parmeńska, jak i suszone pomidory, które uwielbiałam zawsze jeść do wszystkiego. Nie miałam w ciąży jakiś większych zachcianek, a mdłości już ustępowały,  więc zjadłam obfite śniadanie ze smakiem i podziękowałam. Wyszłam usiąść na schodki. Stąd roztaczał się niesamowity widok na budzące się do życia miasto. Przed południem poszłyśmy obie na targ, kupić świeże warzywa i przywitać się z ciocią Silvią (matką Antonio). Obie cichutko rozmawiały o czymś po włosku. Przynajmniej kilkadziesiąt razy padło moje imię i kilkakrotnie Slasha. Każdy chwila, gdy wspominały mojego ukochanego, był jak sztylet wbity w serce. Starałam się relaksować w promieniach słońca wylegując się na krześle, ale było to w takich momentach bardzo trudne.  Gdy wróciłyśmy do domu, pomogłam w przygotowaniach obiadu. Babcia oznajmiła, że nie ma już nic do roboty, włączyłam w saloniku telewizor i przysiadłam na kanapie, od lat tej samej z ciemnej skóry. Stwierdziłam, że zapomniałam połowy wyrazów, jakich nauczyłam się w dzieciństwie. Jutro będę musiała przejść się do księgarni. Przysnęłam. Obudził mnie zapach Spaghetti, z ostrym sosem pomidorowym. To była jedna, z tych rzeczy, których tak mi brakowało. Wielokrotnie próbowałam sama je przyrządzić, ale nigdy nie smakowało, tak jak te. Wiadomo, babcie mają swoje sposoby. Po południu cała rodzina (nawet dziadek) relaksowała się na ganku popijając wino ( w moim przypadku sok wiśniowy) i plotkowała o tym, co ślina na język przyniesie. Dzisiaj poszłam spać dosyć wcześnie, ale wiadomo zmiana czasu. Jutro powinno być już ok.
                Tak spędzałam każdy kolejny dzień. Coraz częściej płakałam z powodu rozłąki, ale wiedziałam, że zrobiłam dobrze. Starałam się nie dopuścić, do słowa tego malutkiego głosiku, który szeptał, że krzywdzę w tym momencie 2 najważniejsze osoby w moim życiu: to nienarodzone maleństwo i Slasha. Minął pierwszy miesiąc. On, już pewnie przestał mnie szukać. To dobrze, pomyślałam. Szybciej zapomni. Nie czytałam gazet i nie oglądałam w telewizji programów plotkarskich. Nie chciałam wiedzieć, czy coś piszą. Minęły kolejne 3 miesiące. Czułam się jak ciężarówka. We Włoszech teraz była zima i to ratowało mnie przed omdleniami i totalnym wykończeniem. Nie wiem, jak poradziłabym sobie w LA. Siedziałam i oglądałam telewizję, tak, jak codziennie przed obiadem. W  wiadomościach mignęło mi dobrze znane zdjęcie. Wychodziliśmy wtedy z kliniki po pierwszym i jedynym USG z jego udziałem. Niósł mnie na rękach. W tym momencie, jedna z tych hien zrobił nam zdjęcie. Była to ta sama fotografia, a pod nią podpis: “Slash è depresso. Beve troppo. Egli farmaci cur di nuovo.” Oczy zaszły mi łzami i uświadomiłam sobie, co tak naprawdę zrobiłam. Zamiast ratować jego życie, zniszczyłam je.  W tym momencie poczułam mocne kopnięcie, nie takie jak zawsze. Miałam wrażenie, że maluch chciał wykopać sobie dziurę w moim brzuchu na zewnątrz. Pisnęłam z bólu. Doskoczył do mnie Antonio, który razem za mną oglądał serwis. Zachwiałam się i runęłam na oparcie fotela. Jak przez mgłę pamiętam, światła, krzyki, przeraźliwą ciszę. Nie czułam bólu, w ogóle nic nie czułam. Odleciałam.
- Jessica  - zawołała postać w bieli – Słyszysz mnie? Otwórz proszę oczy. – rozkazał. Posłusznie spojrzałam na niego. To był lekarz. Zaświecił mi lampką w oczy i uśmiechnął się.
- Co się stało? – zapytałam zdezorientowana.
- Maluszkowi trochę się pospieszyło na świat – Rozchyliłam usta w szoku i odruchowo złapałam się za brzuch. Był  płaski. Nie zdążyłam wydusić z siebie nawet krzyku, doktor kontynuował spokojnie – Dziecko owinęło się pępowiną i samo się podduszało. Teraz jest już wszytko dobrze. Sprawnie przeprowadziliśmy cesarskie cięcie i powitaliśmy na świecie, zdrowego, acz malutkiego i zasapanego, chłopczyka – uśmiechnął się szczerze.
- Mogę go zobaczyć?! –zapytałam i poderwałam się na łóżku. To był błąd. Zakręciło mi się w głowie i runęłam na swoją poduszkę.
- Spokojnie, proszę nie wstawać. Nie wolno pani wstawać. Chłopczyk jest teraz w inkubatorze i zostanie tam przez najbliższe dwa tygodnie. Jutro  z samego rana pielęgniarka zawiezie panią na oddział noworodków. Myślę, że za kilka dni będziesz już w swoim łóżku, Jenny – rozluźnił się i zwolnił uścisk z moich ramion. Oparłam się wygodnie i przymknęłam oczy.
- Musimy jeszcze uzupełnić dane – odezwała się pielęgniarka – Imię ojca dziecka? – zapytała służbowo. Wspomnienia bolały. Nie mogłam i nie chciałam zabrać tego Slashowi, więc po chwili milczenia odpowiedziałam:
- Saul Hudson – pielęgniarka zmieszała się, ale wpisała to, co jej podałam.
- Imię dziecka? - zastanawiałam się nad tym długo. Osobiście bardziej odpowiadała mi wersja dla dziewczynki: Flora Ola (drugie imię po mamie Saula). Dla chłopaka miałam przygotowane dwie opcje: David Christopher (drugie imię po moim ojcu), lub Christopher Saul  – No więc? – ponaglała mnie.
- Christopher Saul – odpowiedziałam. Wypełnianie reszty papierów  zajęło jakiś kwadrans. Potem miałam spokój. Wieczorem nie wolno było odwiedzać pacjentów, więc miły doktor, który wpadł do mnie sprawdzić, czy wszystko gra, wręczył mi kwiaty od moich dziadków. Szczerze mu podziękowałam i za to i za opiekę nad maluchem. Szybko zasnęłam. Rano obudziła mnie pielęgniarka (inna, tamta najwyraźniej skończyła swoją zmianę) uprzejma Włoszka z promiennym uśmiechem. Zabrała mnie na badanie i podwiozła na salę noworodków. Chris ( bo tak będę na niego wołać), był najpiękniejszym, najcudowniejszym dzieckiem. Miał Jego oczy. Ich kolor mógł się jeszcze zmienić, ale ten kształt i spojrzenie. Serce okropnie bolało mnie, gdy na niego patrzyłam. Zrobiłam zdjęcie i musiałam wracać. Bardzo chciałam udokumentować te chwile, żałowałam, że nie robiłam tego we  wszystkich ważnych momentów, gdy byłam z Saulem. 

Codziennie rano, przez najbliższy tydzień chodziłam go mojego syneczka. Mogłam już nawet otwierać inkubator i głaskać go po pięknych malusieńkich rączkach. Nadszedł dzień wypisu. Przy samochodzie na dole czekał na mnie komitet powitalny z... dziadkiem na czele (przez cały czas, kiedy tu byłam, nie odzywał się do mnie). Wyściskałam ich wszystkich i wsiadłam do pierwszego samochodu z ciocią Silvią, wujem Giovannim i Antonio. Dziadkowie pojechali oddzielnie z siostrą babci (którą nie za bardzo kojarzyłam) i jej nowym facetem. W domu nie rozmawiałam z nimi wszystkim długo – poszłam szybko spać. Rano zerwałam się z łóżka. Wzięłam prysznic, zjadłam szybkie śniadanie i pobiegłam do mojego maleństwa. Tak minął mi cały tydzień. Chris był na tyle zdrowym i dobrze rozwijającym się dzieckiem, że wyszedł ze szpitala kilka dni szybciej, niż na początku przewidywał lekarz. W takich momentach zrozumie tylko matka, matkę. To nie do opisanie mieć w domu na wyłączność swoją kruszynę. Nie miałam problemów z wykonywaniem obowiązków przy maleństwie. W razie czego zawsze była babcia i wianuszek ciotek, kuzynek, sąsiadek, które znały się na opiece nad niemowlakami tak samo dobrze, jak ona. Cieszyłam się, że w każdej chwili mogę się zwrócić do nich z problemem i zapytać, czy to normalne, czy nic małemu nie jest. Nie miałam teraz czasu na nic. Nie oglądałam telewizji, nie rysowałam, nawet muzyki przestałam słuchać. Każdą wolną chwilę wykorzystywałam na sen, jedzenie i mycie, byle tylko nie obudzić Chrisa. Któregoś ranka, usłyszałam mocne pukanie do drzwi, ale nawet nie otworzyłam oczu. W domu babci zawsze był większy ruch niż na dworcu. Postanowiłam jednak wstać, gdy usłyszałam krzyki. Ewidentnie na dole wywiązała się jakaś awantura. Czy oni zapomnieli o tym, że w domu śpi małe dziecko? Po cichu zeszłam po schodach. W drzwiach stała ciotka Silvia i wymachiwała jakąś gazetą. Kilkakrotnie wymieniła moje imię. Czyżby gazety pisały o tym, że urodziłam? Ale skąd by się o tym dowiedziały?! Babcia z dziadkiem starali się uspokoić swoją krewną. Mówili coś o niepotrzebnym stresie i czymś, co jest nieważne. Babcia rzuciła jednym słowem w stronę ciotki, które zrozumiałabym na końcu świata, w każdym języku i jestem pewna, że wyrwałoby mnie z kamiennego snu i śpiączki: Slash. Podbiegłam do nich, przedzierając się przez dziadków i wyrwałam gazetę. Na pierwszej stronie włoskiego dziennika widniało lekko pogięte już zdjęcia mojego ukochanego. Moje oczy przykuł nagłówek: “Slash per overdose di eroina.”. Dziadek wyrywał mi gazetę z rąk, ale ja już przeczytałam to, co chcieli przede mną ukryć.
- Od kiedy? Kiedy wydano tę gazetę! – krzyczałam. Obudziłam Chrisa. Babcia pobiegła na gorę uciszyć malucha.
- Wczoraj – powiedział łamaną angielszczyzną.
*** 
Bella - imię, które w j. włoskim oznacza "piękna"
La mia amata nipote - moja kochana wnuczka
Slash è depresso. Beve troppo. Egli farmaci cura di nuovo - oznacza, że Slash jest w depresji, dużo pije i znów zaczął brać.
Slash per overdose di eroina - Slash przedawkował heroinę

18 komentarzy:

  1. Hej :) napisałam nowe opowiadanie, więc wpadnij jak chcesz. http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ :) Ps: Zaległosci u Ciebie nadrobie w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no. Dołujesz z każdym rozdziałem :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam włoskiego i nie zrozumiałam niektórych rzeczy, które tu napisałaś. Mogłabyś mi to przetłumaczyć? Tak, jestem leniwa i translator to mój wróg. Rozdział cudowny, jak zwykle. Ze Slashem stało się coś złego. Tylko kurde nie wiem co!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko potłumaczone już na końcu rozdziału :) Tak się zastanawiałam, czy potłumaczyć, ale w końcu zrezygnowałam, bo eroina, chyba brzmi znajomo.

      Usuń
  4. Ty chcesz mnie zabić....bosz, ale mnie wystraszyłaś:/
    Oby Slashowi nic nie było :(
    Dawaj jak najszybciej następny rozdział, plosie i oby było dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam z samego rana, bo nie mogę się doczekać waszej reakcji (szatański plan XD). Serio, czekałam od cholery długo, żeby zacząć publikować te momenty. Właściwie to najpierw powstała końcówka, a dopiero później cale opowiadanie ;)

      Usuń
    2. To dodaj dzisiaaj :< Bo nie przeżyję :c

      Usuń
    3. Niee :P Tyle wytrzymasz :D
      Podpisujesz się tutaj anonimowo, więc nie wiem, też coś piszesz? Chętnie bym poczytała

      Usuń
    4. Czekoj kuźwa, bo teraz aktualnie to ty gadasz z dwoma anonimowcami :P
      Tą co chcesz zabić i śmiertelnie wystraszyłaś to ja :P
      A ta co nie przeżywa, to drugi anonimowiec, więc jeżeli chodzi o mnie to ja pisze, ale tylko w zeszycie i raczej tego nie ukaże na światło dzienne, bo to takie moje prywatne :P
      A ta druga to ni wim :)
      Nie wiem czy rozumiesz coś z tego, bo ja to trochę chaotycznie napisałam, ale huj :)
      Siedzę na koniu !

      Usuń
    5. Jak na mój popaprany mózg to napisałaś całkiem składnie. Ty jesteś anonim 1 i coś tam piszesz w zeszycie dla siebie (a szkoda, bo pewnie nie tylko ja bym sobie poczytała :)) i jesteś śmiertelnie wystraszona, że coś się stało Slashowi, a ten anonim 2 to ktoś, kto tylko domaga się kolejnego rozdziału... dobra kumam xd

      Usuń
    6. No, czyli jeszcze ze mną jest dobrze i potrafię pisać :)

      Usuń
  5. Taki poważny początek. Ale i tak zakochałam się w tym odcinku między innymi ze względu na te Włochy, język. Kocham tak jak Szwecję :D No i oczywiście czekam na ciąg dalszy, przepraszam, że nie poinformowałam, ale pisałam odcinek na szybko :/

    OdpowiedzUsuń
  6. O kurwa kurwa kurwa kurwa! :O ! O.O ! Jak to kurwa przedawkował?! OMG...O.O Dawaj następny dawaj następny! nie mogę tak żyć w niepewności!
    Zajebisty rozdział, trzymający w napięciu koniec, wzruszający początek, zajebista część środkowa no i wszystko jest piękne *.*
    Niech ona teraz wraca do Ukośnika...znaczy się Slasha i niech on tylko nie umiera! Błagam, tylko nie to! DDD: Bo ja się załamię... :<

    A i bardzo mi się podobały te wstawki z włoskiego :D Fajnie wymyśliłaś! xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A byłam przekonana, że już się wcześniej załamałaś XD
      Obiecuję, że przed 10 rano będzie nowy rozdział ;) No chyba, że nastąpi apokalipsa zombi, albo na moją wiochę spadnie meteoryt.
      A bo Włochy, to po Gunsach moja druga miłość i takim samoukiem jestem trochę tego języka ;)

      Usuń
    2. No teraz to się na maksa załamałam! Trzymam Cię za słowo, bo umrę inaczej D:
      Włooochy *.* Zajebisty kraj! Ale i tak kocham USA i po Gunsach i AC/DC to jest moja miłość :D
      Zajebisty mają jednak język! Nie ma co! :D

      Usuń
  7. Super opowiadanie. Mam nadzieje że Slash wydobrzeje. Musi...
    Nie ma innego wyjścia.

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział wbija w podłogę. Muszę powiedzieć, że spodziewałem się czegoś takiego. Bardzo bym chciał by Slash i Jenny wrócili do siebie i razem wychowywali synka o le to możliwe. Twój styl pisania jest o wiele lepszy od moich złamanych wypocin. Jeśli będziesz chciała się pośmiać to tu masz adres: http://slashud.pinger.pl/ ale ostrzegam to nie jest tak dobre.

    Reno vel Slashud

    OdpowiedzUsuń
  9. łooo mocne :) kocham cię za tego bloga :*

    OdpowiedzUsuń